Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zaledwie upłynęło pół godziny od czasu jak pan Pickwick zasnął, gdy nadszedł mały kapitan ze swą eskortą, robiąc tak wielkie kroki, na jakie tylko pozwalały mu krótkie nogi i wielkie poczucie dostojności. Stanąwszy pod dębem, nadął policzki bardzo pańsko i wypuścił z nich powietrze niezmiernie dostojnie, potem zaś spojrzał po okolicy, jakby okolica ta powinna być niezmiernie uradowana tem, że on na nią patrzy; wreszcie, stuknąwszy mocno kijem o ziemię, przywołał ogrodnika.
„Hunt! Wywałkować jutro ten trawnik“.
„Słucham jaśnie wielmożnego pana“.
„I trzymać to miejsce w porządku“.
„Słucham jaśnie wielmożnego pana“.
„I przypomnij mi, by umieścić tu tablicę z napisem, grożącym żelazami na wilki każdemu, kto ośmieli się chodzić po moim gruncie. Rozumiesz?“
„Rozumiem, jaśnie wielmożny panie“.
„Przepraszam jaśnie wielmożnego pana“, rzekł drugi ogrodnik, podchodząc z kapeluszem w ręku.
„Co tam, Wilkins?“
„Zdaje mi się, jaśnie wielmożny panie, że tu dziś byli jacyś ludzie“.
„A!“ zawołał kapitan, rzucając dokoła gniewny wzrok.
„Tak, jaśnie wielmożny panie, sądzę, że jedli tu obiad“.
„Djabli! Tak jest!“ krzyknął kapitan, ujrzawszy skórki chleba na trawie; „żarli tu, na moim gruncie! A wagabundy! Gdybym ich złapał!...“
„Przepraszam jaśnie wielmożnego pana, ale... ale“
„Ale co?“ ryknął kapitan.
Wtem ujrzał taczki i pana Pickwicka.
„Ktoś ty jest, łotrze?“ krzyknął, okładając kijem boki filozofa. „Jak się nazywasz?“
„Poncz!“ mruknął nieśmiertelny człowiek i znowu zasnął.
„To nędznik, bezwstydny nędznik! Teraz udaje, że śpi. Upił się jak bydlę! Zabierz go Wilkins!“
„Dokąd go zatoczyć, jaśnie wielmożny panie?“ zapytał Wilkins z wielkim strachem.
„Do wszystkich djabłów!“
„Słucham, jaśnie wielmożnego pana“.
Stój! zawołał kapitan.
Wilkins zatrzymał się.
„Zatocz go do zagrody, gdzie się zapędza zajęte bydło, a zobaczymy, czy się nazywa poncz. Nie pozwolę drwić z siebie — nie, nie pozwolę drwić. Zabrać go“.
Wskutek tego dyktatorskiego zlecenia, zabrano pana Pickwicka, a kapitan Boldwig, pełen oburzenia, poszedł dalej.