Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pan Snodgrass tymczasem ciągle szeptał do ucha swojej partnerce coś wielce poetycznego, co spowodowało pewnego starego gentlemana do robienia rozmaitych uwag nad stowarzyszeniami w kartach i stowarzyszeniami w życiu, uwag żartobliwych i złośliwych nieco, którym towarzyszyły zerkania, trącania łokciem i uśmiechy. Wesołość grających wzrastała jeszcze wskutek tego; szczególnie zaś cieszyła się żona wzmiankowanego gentlemana.
Pan Winkle od czasu do czasu rzucał żarty, dobrze znane w Londynie, które jednak były nowością na prowincji, a ponieważ wszyscy śmiali się z nich serdecznie i uważali je za doskonałe, pan Winkle jaśniał humorem i sławą.
Zacny duchowny spoglądał na te sceny z zadowoleniem, gdyż dobrego starca cieszył widok tylu szczęśliwych twarzy dokoła; wesołość bowiem, choć hałaśliwa, szła z serca, nie z ust tylko, a na tem właśnie polega prawdziwa, szczera wesołość.
Wśród takich rozrywek wieczór upłynął szybko. Po prostej lecz posilnej wieczerzy zebrano się wkoło kominka; pan Pickwick oświadczył, że nigdy w życiu nie czuł się tak szczęśliwym i nigdy nie był tak usposobiony do używania teraźniejszości, niestety! tak szybko przemijającej.
„To właśnie“ — powiedział gościnny gospodarz, który, umieściwszy się wygodnie w pobliżu fotela matki, ujął jej rękę, „to właśnie lubię. — Najszczęśliwsze lata mego życia upływały przy tym starym kominku... Tak jestem do niego przywiązany, że każę rozpalać co wieczór ogień, chyba, że upał czyni to niemożliwem. Stara matuchna, tu obecna, siadywała na tym małym taburecie, gdy jeszcze była dzieckiem. Prawda, matko?“
Łzy, które napływają do oczu na niespodziewane wspomnienie dawnych czasów i minionego szczęścia, spływały po policzkach starej damy, gdy z melancholijnym uśmiechem pochyliła głowę.
„Musi mi pan wybaczyć, panie Pickwick, że ciągle mówię o tej starej dziurze“, podjął po krótkiej pauzie gospodarz. „Ale kocham ją nadewszystko i nie znam innej; stare domy i pola są dla mnie jak żywi przyjaciele, i kościołek obrosły bluszczem również... Nasz doskonały przyjaciel napisał o nim wiersz, gdy przyjechał do nas po raz pierwszy. Panie Snodgrass, czy ma pan co w szklance?“
„Pełno, dziękuję“, powiedział ów gentleman, którego poetycka ciekawość została silnie podrażniona ostatniem zdaniem przedmówcy. „Przepraszam pana, ale pan wspomniał o pieśni o bluszczu.
„Musi pan zapytać o to naszego przyjaciela, siedzącego tam, naprzeciw“, powiedział gospodarz, pochyleniem głowy znacząco wskazując wikarego.