Strona:Karol Brzozowski – Poezye 1899.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
114
KAROL BRZOZOWSKI.


Bądź mi zdrowa w wieków wieki,
Ziemio podła! ziemio złota!
Tobie lecąc w kraj daleki
Rzucam garść błota!

Biedne ludziska!
Dla nieb, co błyska
Złotem, to cnota!
Ha, ba! jam zbrodnia!
Bo oczy wasze
Ja biłem co dnia
Czarną sukmaną;
Bo uszy wasze
Pieśnią pijaną
Rozpaczy rwałem.
Wyście się śmieli,
Zwali szaleńcem;
Ha! dziś z tym szałem
I mnie weseléj!
Dziś potępieńcem zostałem!

Czy wy wiecie, rozumiecie,
Co to potępieńcem być?
W pół w mogile, w pół na świecie,
To umierać, to znów żyć;
Szał rozpaczy, szał radości,
Ciernie bolu, wdzięk miłości

W jedne piersi zwić!


Ja byłem potępieńcem. Padłem na murawę —
I w taniec mnie porwały duchy, widma krwawe.
Ziemia z pod stóp uciekła — urosłem w olbrzyma,
Pierś moja jak ocean piętrzy się i wzdyma;
W szatańskim tańcu hasam po grobach, kościołach;
Z pod stóp mych wióry krzyżów padają stadami;
Harcują z dzikim śmiechem po ojców popiołach,
I czuję, jak się oczy zalewają łzami,
Jak drży me serce biedne, kwiląc nad grobami
Śpiących przyjaciół. Darmo! i kochanki zwłoki —
Wydarłem z pod mogiły, — i jak świat szeroki
Biegłem z czarnym szkieletem, śmiejąc się wołałem:
— To był anioł na ziemi z najpiękniejszém ciałem!