Strona:Karlinscy.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ODSŁONA II.




Noc mocno oświetlona księżycem — ogród — Izydor sam wychodzi z między gęstych drzew.


Jakże noc cicha!... duszno w tej komnacie,
Kędy kołyska moja stała — kędy
Wszystkie wspomnienia moje — wszystkie — wszystkie!
A biedna Marya chora — spać nie mogę!...
Wczoraj! — tu jeszcze — pod temi drzewami
Razem czytaliśmy rytmy ucieszne
Jana z Kochanowa!... o jakże ona
Słuchała pilnie — jakże moją rękę
Za każdem silnem ścisnęła wzruszeniem...
A przy Kassandry strasznej dzikich słowach
O matko! syna ty płakać nie będziesz,
Ale wyć będziesz!... krzyknęła straszliwie
Jakby przeczucia głosem — i odeszła...
Czemuż dzień cały widzieć jej nie mogłem?
A! tam jej pokój — z okna przez zasłony
Światłość bladawa mruga... powiew muska
Białą zasłonę — spojrzeć!? czy nie spojrzeć!?
Niepokój dręczy mnie...

(spina się i wygląda oknem)

Spiący aniele!
Suń się w snów ciszy na obłokach złotych!...
Gwiazdy niech twoje otulają skronie
A serce moje lampą tobie płonie!...
O! jakże księżyc twarz bladą oświeca —
Co to czy budzi się?... zrywa się ze snu?
Ku drzwiom się zbliża, jak gdyby błądziła...