Culmer ociągał się, jakby jeszcze chciał coś powiedzieć. Widocznie jednak nic do powiedzenia nie znalazł i niechętnie wyszedł.
Twardowski zrozumiał, że położenie jego zaczyna być trudne. Culmera nie da się utrzymać długo w zawieszeniu. Z chwilą zaś, kiedy mu da odpowiedź ostateczną — odmowną, bo innej dać nie może, stosunki będą zerwane. To zaś może przeciąć dalsze jego poszukiwania.
Dla zyskania na czasie i zabezpieczenia się od natrętnych telefonów mecenasa postanowił wyjechać nazajutrz do Turowa.
Wieczorem zabrał się do robienia notatek z rozmowy z Culmerem. Miała ona nietylko duże znaczenie dla jego poszukiwań obecnych, ale była również wcale ważnym przyczynkiem do jego studjów. Kierownikom organizacji, do której Culmer chciał go wciągnąć, przypisywał posiadanie pewnych wiadomości z zakresu wiedzy hermetycznej starożytnych, którą studjował. Skąpe rewelacje Culmera potwierdzały to, zarówno jak i jego opinję, że wiedza ta do nich doszła tylko w małej części i do tego w postaci zwulgaryzowanej skutkiem tego, że od ludów cywilizowanych starożytności przechodziła ona drogą tradycji ustnej i niezdarnych praktyk przez pokolenia niskiego poziomu cywilizacyjnego i umysłowego.
Zadawał sobie mimochodem pytanie, jakim sposobem można brać dziś ludzi inteligentnych na taką opowieść, jaką słyszał z ust Culmera, na taki stek sprzecznych z dzisiejszą wiedzą bredni. Mogło to oszałamiać ludzi dawniejszych z ich skąpą wiedzą o przyrodzie i o przeszłości człowieka, mogło sprawiać wrażenie nawet na umysłach siedemnastego i osiemnastego wieku, ale dziś?... Tu przypomniał sobie, jak często sam stwierdzał zupełną ignorancję w tych rzeczach u ludzi, zajmujących wysokie stanowiska w dzisiejszym świecie, nawet u uczonych poważnie pracujących w innych dziedzinach. Tak, mówił sobie, jeszcze jest dużo pola dla szarlatanów. Jego stryj, o ile Culmer nie skłamał, spoczątku do tej organizacji należał, ale później musiał z nią zerwać. Przypomniał sobie rozmowy ze stryjem podczas spotkań zagranicą i to, co mu ksiądz o tym człowieku opowiadał. W głowie naraz zrobiło mu się jasno. Tak, w tem zerwaniu tkwi istota, tajemnicy stryja. Zaczęła się walka, do której ten człowiek nie był należycie uzbrojony i w której został pobity...
Przypomniał sobie przyjazd stryja do Szwajcarji, kiedy ten przeniósł go do Fryburga, do francuskiego liceum katolickiego. Musiało to nastąpić wkrótce po zerwaniu. Ta data zbiega się z datą likwidacji interesów i wycofania się z życia towarzyskiego. Wszystko zaczyna być jasne. I ta ciekawość Culmera do papierów stryja staje się wcale jasną...
Zerwał się podniecony, jak wtedy, kiedy raz w ciągu swoich dociekań naukowych zrobił odkrycie, które mu oświetliło i wytłumaczyło cały szereg zjawisk. Zaczął chodzić dużemi krokami po pokoju, myśli szybko biegały mu po głowie, w której układał się cały obraz przeszłości stryja, stanowiący już teraz logiczną całość. Wszystko się z sobą wiązało.
Nazajutrz popołudniu stawił się Marek z automobilem. Po drodze do Turowa Twardowski kazał mu skręcić do miasteczka, chcąc się rozmówić z doktorem i usłyszeć ostateczne potwierdzenie tego, co jego list zawierał.
Zemła, ledwie go zobaczył, zaczął wzburzony wykrzykiwać:
— No i niech pan powie, co za nikczemność, co za łajdactwo! Do czego ludzie są zdolni! Ja przecie znałem jego organizm, jak swój: nie widziałem zdrowszego człowieka.
Nie było najmniejszej wątpliwości, że doktór był szczery.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/63
Wygląd
Ta strona została przepisana.
61