Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Culmera. Pan mój przed chwilą został zamordowany, widziałem uciekającego mordercę i poznałem go. Jest to...
— Ty zdrajco! — krzyknął Grzegorz, wyskakując zza firanki, i wymierzył ciężką pięść w głowę Jakóba.
Ugodził w samą skroń i uczuł pod pięścią chrupnięcie. Jakób wypuścił słuchawkę i padł na ziemię. Grzegorz uczył się boksu i nie miał potrzeby oglądać swej drugiej ofiary. Wiedział, że Jakób jest już trupem.
Nie oglądając się za siebie, skoczył ku drzwiom, wyszedł na schody, potem na ulicę. Poszedł prosto na dworzec.
W kilka godzin potem ksiądz Rybarzewski, odmawiając brewjarz w ogrodzie, z którego był widok na cmentarz, spostrzegł Grzegorza, klęczącego przy grobie Alfreda Twardowskiego. Ksiądz długo, stał i patrzył, a Grzegorz ciągle klęczał.
Tegoż dnia wieczorem pani Czarnkowska przywiozła na plebanję wiadomość o zamordowaniu Culmera. W umyśle księdza wiadomość ta nie związała się z widokiem Grzegorza, klęczącego przy grobie. Widywał go tam nieraz.
Wcześnie rano kościelny przyszedł powiedzieć, że czeka człowiek do spowiedzi.
— Idę zaraz — rzekł proboszcz.
— To Grzegorz, ten, co służył w Turowie — dodał kościelny.
Księdza coś tknęło.
Szedł do kościoła niezwykle skupiony i smutny.
Po wysłuchaniu spowiedzi i odprawieniu mszy kazał założyć konie i pojechał do Turowa. Wszystkich uderzyła jego serdeczność dla Twardowskiego, z którym poprzedniego wieczora pożegnał się tak ozięble.

XXXIV.

Przy śniadaniu pani Czarnkowska wydała Antoniemu polecenie, by zaprzężono dla niej powóz, którym codzień wyjeżdżała z domu zwykle na cmentarz i do proboszcza.
— Muszę odwiedzić Grzegorza — rzekła, gdy Antoni wyszedł.
Twardowski spojrzał na nią zdwiwiony.
— To ty go znasz, mamusiu? — zapytała Wanda.
— Nie znam dotychczas. Kiedyśmy tu przyjechali, mówił mi wiele o nim ksiądz Rybarzewski. To był człowiek bardzo przywiązany do Alfreda i całkiem mu oddany. Jeździłam już dwa razy do niego z proboszczem, ale za każdym razem nie było go w domu.
— Zabierz mię ze sobą. Ja go znam i bardzo go lubię.
— Zostań, kochanie z panem Zbigniewem. Dziś chciałabym być u Grzegorza sama.
Twardowski patrzył na nią, chcąc odczytać jej myśli.
— Nie rozumiem proboszcza — mówiła dalej. — Spoczątku opowiadał o nim wiele, wychwalał go bardzo; ale teraz, od paru dni unika rozmowy o nim. Coś musiało się stać. Jakiś głos mi mówi, że...
Zawahała się.
— że?... — zapytała Wanda zaniepokojona.
Pani Czarnkowska pochyliła się ku dwojgu młodym i rzekła cicho:
— Że to Grzegorz zabił Culmera.

206