Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co pan chce powiedzieć?
— A gdyby się dało tak urządzić, że sprawcą okazałby się drugi człowiek, którego musimy się pozbyć?...
— Kto?
— Twardowski.
Oczy profesora błysnęły.
— Czy to możliwe?
— Nie mogę jeszcze powiedzieć, że na pewno możliwe. Potrzebuję na to trochę czasu.
— Ile?
— Może z tydzień.
— Ja tu dłużej zabawię. Gdy pan plan przygotuje, obejrzymy go. Tylko proszę pamiętać, że nie mamy czasu do stracenia i że sprawa musi być załatwiona.
— Amen — rzekł Jakób. Wobec pożegnalnego gestu profesora Oldenhuisa złożył głęboki ukłon i poszedł pracować.
Przed wyjściem zostawił profesorowi dość długi spis adresów w Warszawie i na prowincji, który ten kazał był dla siebie przygotować.
Profesor Oldenhuis siedział dłuższą chwilę nieruchomy. Myślał o czemś głęboko. Wreszcie rzekł do siebie:
— Trzeba i tego spróbować. Kto wie?... może?...
Wziął do ręki pióro i napisał ów list do Twardowskiego.
Po włożeniu listu do koperty wziął słuchawkę telefonu i podał numer.
Mówił tym razem po angielsku.
— Zdaje się, że poznaję głos pański. Mówi Paloma... Chciałbym pana jaknajprędzej widzieć... Na śniadanie?... Dziękuję bardzo, przyjdę... Mogę przyjść wcześniej? o pół do pierwszej?... Dobrze.
Zajrzawszy do spisu, pozostawionego mu przez Jakóba, zaadresował list do Twardowskiego i, nie zalepiając koperty, włożył go do kieszeni.
Po pół do pierwszej prof. Paloma Oldenhuis siedział w głębokim, skórą krytym fotelu, w obszernym, kosztownie i poważnie umeblowanym gabinecie, którego ściany, ozdobione długiemi szeregami grubych tomów na półkach, świadczyły o powadze umysłowej gospodarza.
Naprzeciw niego, w takimż fotelu, siedział sam gospodarz, starszy o kilkanaście lat od gościa, z suchą twarzą, której wygolenie uwydatniało jej ostre rysy żydowskie, tak stylowo żydowskie, że aż rzadko spotykane. Czarne oczy jego były utkwione w gościa, a na ustach, zarysowanych coprawda po żydowsku, z wargami jednak bardzo cienkiemi, błąkał się ledwie dostrzegalny uśmiech. Nie był to uśmiech uprzejmy — raczej mówił on o poczuciu wyższości u jego właściciela.
— Nie przypuszczałem, że Culmer nam sprawi tyle kłopotu — mówił Oldenhuis. — Syn takiego zasłużonego człowieka.
— Tak — rzekł gospodarz — ojciec jego to był pierwszorzędny człowiek. Chcąc wszakże spełnić swe zadanie, musiał się ochrzcić. A za to się drogo płaci. Bo już nie można dzieci wychować w naszej religji, naprawdę po żydowsku. Oni są Żydami, bo Żydem przestać być niesposób, ale są Żydami płytkimi i niepoważnymi. Żałuję, że formalnie należę do jego grupy, żem czasami brał udział w jej zebraniach. To, co się stało, jest bardzo nieprzyjemne.
— Właśnie przyszedłem pana pytać o radę, jak to naprawić. Panby nam mógł pomóc.

175