— Toby było interesujące.
— I że pan niedość poważnie swą sytuację traktuje.
— A jakże się na swoją zapatruje Culmer? — zapytał Twardowski uśmiechnięty.
Profesor nie odpowiedział. Powstał ze słowami:
— Jestem pewien, że nie ostatni raz o tym przedmiocie rozmawiamy...
— Może być.
Pożegnali się.
Było pół do pierwszej. Twardowski kazał zajechać i udał się do pań Czarnkowskich.
Służący otworzył mu drzwi z jakąś grobową miną. Czuł, wchodząc, atmosferę zamieszania. Chodził po salonie, zapytując siebie, co się stać mogło.
Za chwilę weszła Wanda, blada, z zaczerwienionemi oczyma. Miała na sobie czarną sukienkę, której nigdy nie widział.
— Tatko nie żyje — rzekła cicho, wyciągając do niego rękę.
Nie wyrzekł ani słowa. Otoczył ją ramieniem, przygarnął do siebie i pocałował w czoło. Dziewczyna rozpłakała się.
Poczekał, aż się uspokoiła i łzy starła. Posadził ją na kanapie, usiadł koło niej i zapytał:
— Jak to się stało?
— Dziś rano przyjechał rządca ze Zbychowa z wiadomością, że tatko umarł o północy na atak sercowy. Cały dzień jeździł po folwarkach, wieczorem poczuł się słabo i koło dziesiątej kazał telefonować po doktora. Zanim doktór przyjechał, już nie żył.
Znów się rozpłakała.
— Po powrocie z Londynu — rzekł po chwili — zastałem go strasznie zmienionym. Nie przypuszczałem jednak...
— Tatko nie był silnym człowiekiem, ale napewno byłby żył...
— Gdyby nie te przejścia — rzekł Twardowski.
— Gdyby się był tak strasznie nie zawiódł na człowieku, któremu ufał bezgranicznie.
Mimowoli zbolała dziewczyna postawiła najlepszą diagnozę: Czarnkowski był za słabym człowiekiem, żeby żyć bez oparcia się o kogoś. Gdy zabrakło mu Culmera, wszystko się zawaliło...
Weszła pani Czarnkowska, również czarno ubrana. Miała twarz skupioną, usta jakoś dziwnie zaciśnięte, oczy suche.
— Wie pan o wszystkiem? — zapytała.
W milczeniu pocałował ją w rękę. Powstrzymał się od wyrażenia jej współczucia.
— Moje kochanie — zwróciła się do córki — przynieś mi mój woreczek.
Gdy Wanda wyszła, odezwała się jakimś mocnym głosem:
— Nowa ofiara Culmera. Umarł na serce, tak jak Alfred. Teraz kładę żałobę, którą już dawno winnam była nosić.
Wanda wróciła i podano śniadanie.
Panie mu powiedziały, że popołudniu wyjeżdżają do Zbychowa, gdzie staną wieczorem. Nie śmiał zapytać, jaki los spotka projekt wyjazdu do Turowa; ale pani Czarnkowska sama o tem pomyślała i upewniła go, że zaraz po pogrzebie, który się odbędzie w Zbychowie, przyjadą do niego. Ofiarował się im do Zbychowa towarzyszyć, co obie przyjęły z wdzięcznością.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/172
Wygląd
Ta strona została przepisana.
170