Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poszedł na górę poczytać jeszcze, poczem położył się do łóżka. Piorun zajął swoje miejsce.
Rano, po pierwszem śniadaniu, zabrał się do papierów stryja i w porządku rozmieszczał je w szafach. Przerwał mu tę pracę Grzegorz, który wszedł trochę za energicznie jak na służącego i stanął przed nim, czekając na pozwolenie zabrania głosu.
— Czego sobie życzysz? — zapytał Twardowski.
— Proszę pana, przyszedłem spytać, jak to będzie z tym Kulmerem.
Ton jego był tak stanowczy, jakby przemawiał z rozkazu władzy wyższej, niż obecny właściciel Turowa.
Zdziwiony Twardowski bacznie nań spojrzał. Przy innym przedmiocie nie zniósłby tego tonu. Ale tu widział, że przez usta służącego przemawia tylko gorące przywiązanie do pamięci stryja. Odpowiedział łagodnie:
— Myślę, że z nim nie będziemy mieli kłopotu. Po tem, com zrobił, dla niego niema miejsca w Warszawie. Będzie musiał gdzieś wyjechać.
— Rozumiem.
Wykonał zwrot prawie żołnierski i wyszedł.
Przy śniadaniu Grzegorz, zazwyczaj rozmowny i przyjacielski, zachowywał się sztywno, jak najbardziej stylowy służący wielkiego domu.
Popołudniu, gdy Twardowski znów był zajęty w bibljotece, Grzegorz znów wszedł.
— Co się stało? — zapytał Twardowski.
Służący miał minę trochę zakłopotaną.
— Przyszedłem z pokorną prośbą.
— Czego chcesz? — Zwolnić się od służby.
Twardowski szeroko otworzył oczy.
— Już teraz jestem panu niepotrzebny. Z Kulmerem już skończone, w domu porządek zrobiony, wszystko na przyjęcie pań przygotowane. Antoni to bardzo dobry służący i pewny człowiek, a jakby pan sobie życzył, to mam dla niego pomocnika: mój rodzony siostrzeniec, uczciwy i zdolny chłopak. A ja, proszę pana, mam żonę i dzieci, mam grunt, com go dostał od nieboszczyka pana, postawiłem sobie w zeszłym roku domek. Chciałbym w nim zamieszkać, zająć się gospodarstwem i dziećmi, żeby wyrosły na ludzi.
Twardowski nie mógł zaprzeczyć, że pragnienia Grzegorza są słuszne, aczkolwiek uderzyło go, że ten, wyłuszczając je, nie patrzył mu prosto w oczy.
— Kiedyżbyś chciał odejść? — zapytał.
— Zaraz, gdyby pan był łaskaw pozwolić. Teraz wiosna, czas na robotę w gospodarstwie...
— Dlaczegożeś mi przedtem nic nie mówił?
— Nie mogłem pana opuścić. Dopiero teraz, kiedy z Kulmerem już załatwione...
Odpowiedź była logiczna. Tylko dlaczego on takim dziwnym tonem wymówił ostatni wyraz?...
Pomyślawszy chwilę, Twardowski rzekł:
— Mój drogi, niedawno się znamy, alem miał sposobność się przekonać, żeś człowiek bardzo uczciwy i że mam w tobie szczerego przyjaciela. Ja też jestem twoim przyjacielem. Rozumiem dobrze, że masz obowiązki względem żony i dzieci, i nie zaprzeczam, że prośba twoja jest słuszna. Przykro mi się z tobą rozstać, ale trudno — idź na swoje gospodarstwo.

167