Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Masz pan tu adres. Pod tym adresem mieszka pan mecenas Henryk Culmer i jego służący, Jakób. Żaden z nich nie ma żony, więc nie miałem co uwieść. To oni obaj przygotowali dla pana ten gramofon. Jakób układał się z panem, przybrawszy nazwisko Kozienieckiego. Może pan zechce z nimi pogadać...
Człowieczyna chwycił łakomie kartkę, całując rękę, która mu ją podała.
— Już ja z nimi pogadam!
— Byle nie jutro przed południem. Możesz pan zacząć składać im wizyty dopiero jutro popołudniu. Grzegorzu, wyprowdź go do bramy.
Wziął do ręki słuchawkę telefonu i podał numer Czarnkowskich. Kazał poprosić pannę Wandę.
— Wandeczko, możesz dziś spać spokojnie. Już mi nic nie grozi. A wiesz komu to zawdzięczam?... Twojemu przyjacielowi, Piorunowi.
Pies, leżący u jego nóg, usłyszawszy swoje imię, skoczył i upomniał się o podziękowanie.

XXVI.

Obudziwszy się po dobrze przespanej nocy, Twardowski zadzwonił. Wszedł Michał i zawiadomił go, że Grzegorz śpi. Poszedł spać rano, bo całą noc stróżował.
Ubrał się wypił kawę i zabrał się do pracy. Ledwie usiadł przy biurku, gdy się odezwał telefon.
— Czy mieszkanie pana Twardowskiego? — zapytał głos nieznany.
— Tak.
— Czy jest pan w domu?
— Jestem przy telefonie.
— Ach, to pan — Przepraszam... Chciałem...
— Czy może w sprawie gramofonu? — zapytał Twardowski.
Rozmowę z tamtego końca przerwano.
— Poczciwy mecenas — rzekł do siebie Twardowski. — Nie znalazłszy w rannych gazetach sensacyjnej wiadomości o tajemniczym wybuchu przy ulicy Pięknej, dowiaduje się o moje zdrowie. Wiesz, Piorunie — zwrócił się do psa, leżącego na dywanie — żeś mu zrobił brzydki kawał.
Pies podszedł do niego z wesołą miną i udawał, że rozumie.
— Będzie musiał stanąć u rejenta i krwi sobie upuścić. A wyobrażam sobie jego minę, gdy popołudniu otrzyma wizytę tego majstra od zamków.
Piorun, uważnie wysłuchawszy przemowy pana, pogłaskany przez niego, a zadowolony z siebie, położył się spowrotem. Widocznie, narówni z Grzegorzem, czuwał przez całą noc i potrzebował spoczynku.
Za chwilę znów się odezwał telefon. Tym razem głos był aż nadto dobrze znajomy. Mówiła Wandeczka.
— Wiesz, że ty jesteś cudotwórcą. Wczoraj po twoim telefonie poszłam spać, natychmiast zasnęłam i obudziłam się dopiero przed chwilą. I strasznie wesoło mi na duszy. Będziesz na śniadaniu, prawda? A nie będziesz się śpieszył?... bo mam z tobą dużo do mówienia.
Potem już nikt mu nie przeszkadzał.
Koło południa zjawił się Grzegorz z zapytaniem o rozkazy. Miał minę ponurą.
— Co ci jest, Grzegorzu — zapytał Twardowski.

157