Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak — odezwał się półgłosem, jakby dyskutując ze sobą — ale ja nie mogę dać pana zamordować.
— Będziemy się strzegli i poradzimy sobie — rzekł Twardowski. Tymczasem temu łotrowi porządnie krwi upuścimy. Dla niego pieniądze to krew własna. Dałem m u dwadzieścia cztery godziny do namysłu.
— Przez te dwadzieścia cztery godziny ja pana na chwilę nie odstąpię. Oni będą czegoś próbowali.
Chcąc poprawić Grzegorzowi humor, Twardowski opowiedział mu historję teki z papierami i uszkodzonej głowy Jakóba.
Rozweseliło to trochę poczciwego siłacza.
— Jakie to szczęście — rzekł — że pan jest taki przytomny. Ale teraz mamy dowód, że ten Jakóbek to wspólnik swego pana i taki sam, jak on, ptaszek.
Po chwili milczenia rzekł, jakby do siebie:
— Ciekawym, co oni dziś wymyślą?...
Usiadł przy oknie sąsiedniego pokoju i ukryty za firanką obserwował ulicę. Koło czwartej zaraportował, że jakieś dwie podejrzane figury jedna za drugą co kilka minut przechodzą po drugiej stronie ulicy, najwidoczniej obserwując dom Twardowskiego. Ubłagał pana, żeby tego dnia mieszkania nie opuszczał, co zresztą było łatwe, bo ten nie miał narazie żadnych spraw na mieście, a do Czarnkowskich wolał nie chodzić, dopóki nie będzie miał dla nich czegoś określonego.
Koło szóstej zatelefonowała Wanda:
— Co u ciebie słychać? Nie wpadniesz do nas?
— Dziś nie — odpowiedział Zbigniew. — A u was nic nie zaszło?
— Culmer telefonował do tatka, ale usłyszał, że leży chory, do telefonu nie wstaje i nikogo nie przyjmuje. Zapewniał, że jego przyjmie: odpowiedzieliśmy, że taki jest wyraźny nakaz doktora.
Przez cały wieczór Grzegorz siedział w ciemnym pokoju i wyglądał na ulicę. Twierdził, że dwa podejrzane indywidua ciągle się kręcą.
Twardowski zjadł z apetytem obiad i cały wieczór wypełnił czytaniem.
O północy zadzwonił telefon. Twardowski, który jeszcze czytał, wziął słuchawkę i zapytał, kto mówi.
— Mówi doktór Kwiatkowski. Jestem u pana Czarnkowskiego, którego stan jest ciężki: może nie dożyć do rana. Pragnie pana widzieć. Czy może pan przyjechać i kiedy?
— Będę za kwadrans.
— Lepiej tak za godzinę. Chory chwilowo zasnął.
— Dobrze.
Grzegorz, który słyszał odpowiedzi pana, zapytał bez ceremonji, o co chodzi. Ten mu powtórzył rozmowę z doktorem.
— Czy pozwoli pan, że zadzwonię do mieszkania doktora Kwiatkowskiego?
— Poco?
Odszukał numer doktora i zadzwonił. Po długiem czekaniu ktoś się odezwał.
— Czy jest pan doktór w domu?
Po krótkiej chwili położył słuchawkę i zwrócił się do pana:
— Doktór od godziny śpi i nie kazał się budzić dla nikogo.
Zaśmiał się brzydko.
Twardowski pokręcił głową. Po chwili wziął słuchawkę i zadzwonił do Czarnkowskich.

150