Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Twardowski sięgnął znów do teki, wyjął kartę grubego papieru z fotografją pisma i położył ją przed Czarnkowskim ze słowami:
— Niech pan porówna te dwa listy i powie mi, czy pisała je jedna ręka.
Czarnkowski długo się przyglądał dokumentom, wreszcie krzyknął:
— Tak, stanowczo tak!
— Teraz niech pan przeczyta ten list sfotografowany.
Czarnkowski zaczął czytać chciwie. Naraz zerwał się z fotela i zaczął biegać po pokoju, krzycząc:
— A łotry, łotry, łotry! Boże, nikomu nie można wierzyć na świecie!...
— Można — rzekł spokojnie Twardowski — ludziom uczciwym. Jest ich więcej, niż takich jak ci łotrów.
Czarnkowski stanął przed nim i wyciągnął do niego rękę:
— Zwyciężył mię pan! zwyciężył i upokorzył! Jakiż ze mnie głupiec!
Długo trzeba było czekać, aż się tyle uspokoił, żeby móc zacząć myśleć na nowo. Tej przywróconej zdolności złożył dowód, gdy zapytał:
— Skąd pan te dokumenty posiada? — Byłem świeżo w Londynie i dla tej sprawy wszedłem w kontakt z policją angielską.
Czarnkowski szeroko otworzył oczy.
— Panie, kim pan jest?
Twardowski przypomniał sobie, że już to pytanie słyszał od dziewczyny, która potem została jego narzeczoną. Odrzekł poważnym i surowym głosem:
— Jestem synowcem Alfreda Twardowskiego, któremu Culmer zrujnował i skrócił życie. Mojem zadaniem jest ukarać i unieszkodliwić tego nikczemnika.
Czarnkowskiego oczy patrzyły w przestrzeń. Coś z przeszłości odżyło w jego pamięci. Na wymęczonej jego twarzy malował się ból głęboki.
— I dzięki tem u odzyska pan majątek — dodał Twardowski.
Czarnkowski spojrzał nań nieśmiele jak winowajca.
— I pan — rzekł — chce być moim dobrodziejem.
— Mówiłem już panu, że w tej sprawie obchodzi mię przedewszystkiem Culmer, a raczej Kulmer, bo to jest Żyd polski. Zresztą może mię pan uważać za zainteresowanego w swoim majątku. Jestem narzeczonym pańskiej córki.
Czarnkowski znów oczy szeroko otworzył. Zaczął wyjąkiwać:
— Chociaż to się stało bez mojej wiedzy...
Naraz zerwał się z miejsca, rzucił się Twardowskiemu na szyję i zaczął szlochać...
Uspokoił się nareszcie i usiadł.
Nagle zapytał:
— To ona od pana ma pieniądze, któremi nas teraz ratuje?
— Ode mnie.
— A mówili, że pan nic nie ma!
— Stryj mój nie stracił nic ze swego majątku i wszystko mi zostawił. Choć pan odbierze swoje, jestem od pana bogatszy. Wobec tego rozumie pan, że przyczyną mojego zainteresowania w pańskim majątku jest przedewszystkiem Kulmer.
Czarnkowski patrzył na przyszłego zięcia z coraz większym respektem. Jednocześnie rósł jego respekt dla córki, która sama sobie znalazła bogatego męża. Twardowski bogaty był w jego oczach dziesięćkroć mądrzejszym i poważniejszym człowiekiem, niż przed chwilą, i gdy ponownie z ust jego

143