Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Turnera i zacznę z nim rozmawiać o jego hobby; drugą, gdy będę patrzył, jak sir Joseph wędruje w kajdankach do Dartmoor.
Twardowski listy młodego Culmera przeważnie sfotografował.
Zadowolony ze swej wyprawy londyńskiej po ośmiu dniach był już spowrotem w Warszawie.
Na stacji czekał go Michał, który zabrał jego ręczne rzeczy i kwit od bagażu, meldując, że w automobilu czeka panna Czarnkowska. Przyśpieszył kroku.
— Mam nadzieję, że się pan nie gniewa na mnie za zaproszenie się do pańskiej limuzyny — rzekła na przywitanie.
— Nie śmiałem marzyć o takiej niespodziance — odparł, całując ją w rękę.
Rzuciła Markowi adres Twardowskiego, a gdy ten chciał ją poprawić, zamknęła mu dłonią usta.
— Pojadę do pana, bo mam dużo do opowiedzenia.
W drodze zdążyła mu tylko powiedzieć, że wykonała ściśle jego instrukcję, że ojciec nic nie wie i nic nie przedsiębierze, że jednak przybraną matkę musiała we wszystko wtajemniczyć; ale ta przysięgła, że nic ojcu nie powtórzy.
Drzwi im otworzył Grzegorz. Dobry służbista nie okazał najmniejszego zdziwienia, zobaczywszy pana w tak efektownem towarzystwie.
— Kto jest ten straszny człowiek? — zapytała szeptem, gdy się znaleźli sami.
— To Grzegorz. Wśród mej służby, która jest dobra, on jest najlepszy. Muszę pani go przedstawić.
Zadzwonił. Wszedł Grzegorz i stanął w pozycji.
— Grzegorzu — rzekł Twardowski — zawiadamiam cię, że panna Wanda Czarnkowska jest moją narzeczoną. Tymczasem masz nie mówić o tem, nikomu.
— Rozumiem.
Pochylił się nisko przed dziewczyną i pocałował ją w rękę.
— Mam makryć na dwie osoby? — zapytał z powagą.
Twardowski spojrzał nieśmiało na Wandę.
— Na dwie — odpowiedziała. — Zatelefonuję do domu, że nie będę na obiedzie.
Grzegorz wyszedł.
On nie jest tak straszny, jak mi się w pierwszej chwili wydało. Ma coś poczciwego w oczach. Ale jaki on musi być silny!
— O, tak — rzekł Twardowski. — Niósł raz w powietrzu za kołnierz dwóch ludzi: Culmera i jego przyjaciela. I wrzucił ich, jak kuferki, do automobilu.
— Culmera? kiedy?
— To było już dawno, za życia mojego stryja. Później to pani opowiem.
— Widzę, że strasznie dużo mam do usłyszenia od pana... Ale jest jedna rzecz. Teraz, gdy Grzegorz wie, że jesteśmy narzeczeni, czy to wypada, żebyśmy przy nim byli na pan i pani? Musimy sobie mówić: ty.
— Niczego więcej nie pragnę.
— I zaczniemy to zaraz, żeby się wprawić, bo to będzie trudne.
Twardowski niebardzo podzielał tę obawę.
Zdjęła futro i kapelusz, usadowiła się wygodnie i rozpoczęła długi raport o tem, co się działo w Warszawie podczas nieobecności Zbigniewa. Opowiedziała mu o swojej rozmowie z rodzicami w dniu jego wyjazdu, o zwierzeniach

137