sie domyślałem ale teraz mam fakty, które są bronią w mem ręku. Teraz niech ksiądz posłucha...
I zaczął opowiadać swoje doświadczenia na gruncie warszawskim.
Ksiądz słuchał podniecony. Widać było, że to wszystko ma dla niego osobiste znaczenie. Gdy Twardowski skończył, rzekł:
— Gdyby mi tego jeszcze było potrzeba, dowiódł mi pan swem opowiadaniem, żem postąpił ściśle z wolą zmarłego i że mam w tej sprawie sumienie czyste. Zgrzeszyłbym ciężko, gdybym był panu nie odsłonił całej tajemnicy życia ś. p. stryja pańskiego... Ale teraz mam nową troskę... o pana, panie Zbigniewie. Zabrnął pan już tak daleko, że się pan nie cofnie — to dla mnie oczywiste. To ciężka i niebezpieczna walka. Czy nie mógłbym się panu w niej przydać? Ale jak? w jaki sposób? Martwi mię i gniewa, że tego nie widzę... Będę się za pana modlił; gdy mię pan zawoła, zawsze się stawię.
— O jedno pana proszę, niech pan sprowadzi do Warszawy Grzegorza. To nieoceniony człowiek; przyda się panu w niejedniej rzeczy. I będę spokojniejszy, gdy on przy panu będzie. Niech pan też sprowadzi swój automobil; będzie panu wygodniej, a lepiej, żeby pan jeździł ze swoim szoferem, pewnym człowiekiem.
— Ksiądz umie o wszystkiem myśleć.
— To są nauki z długich rozmów z nieboszczykiem stryjem pańskim.
— Posłucham rady. Dotychczas starałem się występować skromnie, uchodzić za biedniejszego, niż jestem; nie mieć za wiele służby i jeździć taksówkami. Ale teraz, po tem, co pan Culmer puścił między ludzi, własny automobil tylko będzie potwierdzał opinję, że jestem lekkomyślnym bankrutem.
Zaśmiał się wesoło.
Ksiądz nie chciał zostać na obiad i odjechał najbliższym pociągiem.
Twardowski po jego odejściu zatelefonował do Culmera z zapytaniem, czy może mu jutro zabrać godzinkę czasu. Mecenas skwapliwie wyznaczył ranną godzinę. Może zrodziła się w nim nadzieja, że uparty filozof zląkł się i zmienił postanowienie.
— Teraz już nic nie rozumiem — mówił profesor Piętka. — Kozieniecki przyszedł do mnie dziś popołudniu specjalnie poto, ażeby mi powiedzieć, iż cała historja o panu i pani Brzozowskiej jest zmyślona. Prosił mię na wszystko, żeby tego kłamstwa nikomu nie powtarzać. Co to może znaczyć? Czyżby się grabarze pogodzili z panem?...
Twardowski się roześmiał.
— Nie, panie, oni się ze mną nie pogodzili; tylko Kozieniecki się przestał z nimi godzić. Składa dowód, że jest naprawdę człowiekiem honorowym.
Piętka widocznie jeszcze nie rozumiał. Słuchał zdziwiony i czekał wyjaśnienia.
— Kozieniecki — mówił dalej Twardowski — grabarzem nie jest. On tylko się zaprzyjaźnił. Dowiedziawszy się zaś o ich becezeństwach, postanowił tę przyjaźń zerwać. Oburzyło go, że przez nich stał się mimowolnym oszczercą, i jako człowiek honorowy postanowił odwołać oszczerstwo u wszystkich, którym je powtarzał.
Piętka był pod silnem wrażeniem tego, co usłyszał.