Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z tonu księdza Twardowski odczuł, że przywiózł coś ważnego. Zadzwonił na Michała: niema go dla nikogo w domu.
— Przyszedłem panu powiedzieć wszystko, co wiem o ś. p. Alfredzie Twardowskim — zaczął ksiądz odrazu. — Robię to, bo mam do tego prawo i dziś uważam to za swój obowiązek.
Twardowski szeroko otworzył oczy. Słuchał z napięciem, co ksiądz powie dalej.
— Dlaczego nie powiedziałem odrazu? — ciągnął ksiądz. — Nieboszczyk stryj pański nie chciał pana obarczać tym spadkiem. Pozwolił mi opowiedzieć panu jego historję tylko wtedy, gdy dojdę do przekonania, że to panu jest potrzebne, że bez tych wiadomości mogłaby się panu stać krzywda. Włożył tym sposobem na mnie wielką odpowiedzialność. Spoczątku miałem zamiar nic nie mówić; potem, poznawszy pana i widząc, czem dla pana jest pamięć stryja, zacząłem się wahać; wreszcie, po ostatniej rozmowie z panem, dowiedziawszy się, że jego wrogowie zaczęli i pana prześladować, po długiej walce ze sobą postanowiłem powiedzieć wszystko.
— Bogu dzięki — odetchnął z ulgą Twardowski.
— Jestem tedy tutaj i będę mówił.
Twardowski wziął blok papieru i ołówek.
— Można zapisywać?
— Trzeba.
— Jak panu wiadomo — zaczął ksiądz — nieboszczyk stryj pański ukończył studja handlowe zagranicą, poczem w paru krajach praktykował. Był zdolny, pracował dobrze, z pracy jego byli zadowoleni, ale czuł, że traktują go zawsze jak obcego, co mu trochę dokuczało. Raz — a było to w Belgji — powiedział mu jego zwierzchnik, że bardzo go ceni za jego zdolności i że do pójścia wyżej brak mu tylko jednego: należenia do związku, popierającego ludzi swoich, zasługujących na zaufanie. Przedstawił mu tę organizację w tak korzystnem świetle, że pan Alfred długo się nie wahał. Wstąpił do grupy “Związku uczynnych grabarzy.” To go zbliżyło z osobistościami, wyżej stojącemi od niego, i w Belgji, i w Anglji, do której potem się przeniósł, i w Niemczech, gdzie wkońcu dostał wcale odpowiedzialne stanowisko. Gdy wracał do kraju, otrzymał przedstawicielstwo paru poważnych przedsiębiorstw zagranicznych i list polecający do znanej osobistości w Warszawie, na skutek którego został wprowadzony do tutejszej grupy Związku.
— Pan Twardowski był człowiekiem energicznym, inteligentnym, biegłym w interesach, miał szczęście do ludzi. Powodziło mu się świetnie, zaczął robić pieniądze i majątek jego powiększał się coraz szybciej. Nie potrzebował już niczyjego poparcia, raczej jego poparcia ludzie szukali. Stosunki jego w kraju i zagranicą rozrosły się, zdobył sobie pozycję, uważano go za powagę w rzeczach przemysłowych i handlowych. W grupie Związku, którego sprawami w braku czasu zajmował się niewiele, chodzono koło niego; awansowano go na coraz wyższy stopień. Na czoło tej grupy wysunął się niejaki Culmer, jakoby pochodzenia angielskiego, zdolny adwokat, któremu pan Alfred powierzył prowadzenie swoich spraw, choć wietrzył w nim Żyda.
— Stopniowo zaczęły mu się rozmaite rzeczy w grupie nie podobać. Uderzył go wrogi stosunek “braci” do ludzi, których on bardzo cenił i uważał za dobrych obywateli kraju, i popieranie żywiołów, które jego zdaniem szerzyły w kraju anarchję. Zaczął się bacznie przyglądać robocie Culmera i jego podwładnych. Wreszcie zatrwożył się, gdy na kilka już lat

104