Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i lęk ją ogarnął. Wtedy odezwało się w nim poczucie odpowiedzialności. Przecie wobec niego ona jest dzieckiem. Bezpośrednio po rozmowie z panią Czarnkowską, która mu okazała tyle przyjaźni, tyle zaufania, nie mógł przestać panować nad sobą wobec Wandy. A jednak ta dziewczyna musi do niego należeć. Bez niej niema życia...
Panna Czarnkowska została długo bez ruchu w pustym salonie. Myślała o tem, co zaszło przed chwilą. Była wdzięczna Twardowskiemu, że poszedł: pierwszy raz w swem życiu w rozmowie z mężczyzną przelękła się. Czego?... Tego, że była wobec niego bezsilną. On to zrozumiał i odszedł. Powtarzała sobie uszczęśliwiona to, co na końcu powiedział. Słyszała to z jego ust, a w jego ustach te słowa znaczą więcej, niż najgorętsze wyznanie. Są już ze sobą związani — nikt ich nie rozdzieli...
Jak do tego doszło... Przypomniała sobie całą rozmowę od początku. Mówili o nim, potem o pani Brzozowskiej. W tej chwili już nie była zazdrosna o panią Brzozowską. Mówił o niej z pogardą. Co to są te intrygi, które go otaczają? Dlaczego Culmer tak walczy z nim? Może mu istotnie grozi niebezpieczeństwo?...
Ale nie — on jest za silny, za mądry, żeby mu Culmer mógł dać radę... Czem taki Culmer go przewyższa? Prawda, jest bogaty, a on, zdaje się, niebardzo. Ale jak ona wyjdzie za niego i da mu swój majątek, to będzie bogatszy od Culmera.
W tej chwili panna Czarnkowska postanowiła, że musi zostać żoną Twardowskiego.
Przecie nie mogłaby być niczyją inną żoną. Nie wyobraża sobie tego nawet. To jedyny mężczyzna, któremuby się mogła oddać całkowicie. Czemże jest w porównaniu z nim taki Kozieniecki czy jakikolwiek inny!...
Panna Wanda Czarnkowska pochodziła z rasy kobiet, które górowały nad swemi mężami temperamentem, energją i nawet bystrością umysłu. Były, zdaje się, z tego powodu naogół nieszczęśliwe. Nie pamiętała swej przedwcześnie zmarłej matki, do której, jak wszyscy mówili, była ogromnie podobna i fizycznie, i moralnie. Ojciec jej ożenił się po raz drugi z siostrą jej matki; do niej Wanda bardzo się przywiązała. Była to kobieta naogół zgaszona, a jednak Wanda na każdym kroku odczuwała jej wyższość nad ojcem. Kochała ojca, ale przybraną matkę brała o wiele poważniej. Od dziecka uczyła się patrzeć na małżeństwo jako na instytucję, w której kobieta ma górę. Uważała to za całkiem naturalne. Dorastając, zaczęła myśleć o tem, że i ją czeka małżeństwo. Zaczęła się przyglądać chłopakom ze swej sfery, z bogatej szlachty, ciążącej ku arystokracji. Lubiła ich, ale patrzyła na nich zgóry. Wydawali jej się niemądrzy i jacyś jakby potrzebujący opieki. Podlotkiem będąc, zaczęła się w jednym z nich podkochiwać. Dużo ze sobą przestawali, rozmawiali wiele. Była przekonana, że to jej przyszły mąż. Był ładny chłopak, zgrabny, dobrze jeździł konno, świetnie strzelał, w tenisie był pierwszy. Wiedziała, że jest głupszy od niej, ale to jej nie martwiło. Przecie i mamusia jest chyba mądrzejsza od papy. Nie zniżała się wszakże do niego, ale przeciwnie, coraz więcej okazywała pociągu do kształcenia się. Ukończywszy gimnazjum i zdawszy maturę, zawiadomiła ojca, że chce pobierać lekcje historji, literatury i filozofji. Wziął jej profesorów, którzy ją uczyli i zalecali jej lekturę. Nie martwiło jej zgoła, że te rzeczy wcale nie interesują chłopaka, którego uważała za swego przyszłego męża. Ten także spoważniał, studjował prawo, coprawda niezbyt pilnie, i interesował się gospodarstwem, o którem lubił

101