Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i chłodny miesiąc kryje się w fale zachodu! Ty samo tylko masz wieczny ruch. O słońce!
„Kto może z tobą wspólnie biedz? Księżyc uchodzi w niebiosa. Ty jedno tylko niezmienne. Ty nieustannie nasycasz się swoją promienistą drogą!“
„Gdy huczy grom, strzelają błyskawice, ty wychodzisz zza chmur w całej swojej krasie i naśmiewasz się nad burzą“?
Wtem krzyknął Patrydż:
— Patrzcie państwo żagiel!
— Znowu żagiel! Czy znów zasłoni nam horyzont w chwilę gdy ma się nam ukazać cudowny „Zielony promień“?
— To „Klorynda“ — rzekł Sinclair. — Dąży ona do przystani Staffy, więc nie może nam przeszkodzić w oglądaniu zachodu słońca.
Wszyscy z natężeniem patrzeli jak tarcza słoneczna zaczęła stopniowo ginąć z oczu; nie było najmniejszej wątpliwości, że ostatni promień wyraźnie widać będzie. Już zręby Mull i wierzchołki Ben-Mora pokryły się purpurą. Wtem wykrzyki: „Zielony promień! Zielony promień!“ rozległy się po wyspie.
Były to okrzyki braci Melvill i ich służby.
Przez ćwierć sekundy cieszyli się oni niezrównaną barwą ostatniego błysku (nefrytu).
Olivier i Helena nie widzieli cudnego zjawiska, za którem tak długo i uporczywie gonili. W tę chwilę gdy słońce rzucało swój ostatni promień, oczy ich spotkały się i zapomnieli oni o całym świecie.