Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Burzliwa noc przemieniła się w śliczny dzień, jak to się często zdarza po nagłej a gwałtownej burzy. Na niebie nie było ani chmurki a słońce błyszczało żywo i grzało.
Burze od południowo-zachodnich wiatrów pochodzące, w większej części przypadków, prędko przechodzą i zostawiają po sobie powietrze oczyszczone i błękit nieba przezroczysty.
Słońce kłoniło się ku zachodowi i Olivierowi przyszedł nagle na myśl „Zielony promień“ — cel dla którego przybył na wyspę Staffa.
„Zielony promień“! zawołał. Dziś zachód słońca będzie wspaniały. Nigdy jeszcze niebo nie było takie czyste i przezroczyste jak teraz. Trzeba uprzedzić miss Campbell.
I ucieszony że znalazł pretekst, Olivier prędko wszedł do groty.
Miss Campbell — rzekł Olivier — pani się ma lepiej... siły wracają?
— Tak — odpowiedziała Helena, westchnąwszy.
— Mnie się zdaje że pani lepiej byłoby wyjść na wyspę... powietrze takie czyste po burzy. Słońce tak świeci, ogrzeje ono panią.
— Pan Sinclair ma słuszność, — mówił Seb.
— Ma zupełną racyę — potwierdził Sam.
— Za kilka godzin, jeśli się nie mylę, gorące pani życzenie będzie spełnione.
— Moje gorące życzenie? — szepnęła miss Campbell jakby odpowiadając własnym myślom.