Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

27, 28 i 29 sierpnia i nikt nie znudził się pomimo, że przez cały ten czas pogoda była pochmurna. Miss Campbell czuła się szczęśliwą, że mogła porzucić ten hałaśliwy i ciekawy tłum gromadzący się w miastach nadmorskich; ona tu, jak w Hellenburgu mogła swobodnie spacerować w domowem ubraniu, bez kapelusza, z błękitną wstęgą we włosach. Olivier Sinclair lubował się jej widokiem i zdawał sobie sprawę z głębokiego wrażenia, jakie na nim czyniła. Malarz i miss Campbell w towarzystwie braci Melwilów, bardzo często całemi godzinami po zachodzie słońca przesiadywali na jakiej skale nadbrzeżnej, zachwycając się zapadającą nocą. Na niebie migotały gwiazdy a ciszę nocy przerywały głosy braci Melwill. Podczas tych godzin napływały do ich pamięci poezye Ossyana i deklamowali strofy z pieśni nieszczęśliwego Fingala:
„Gwiazdo! przyjaciółko nocy wychodzącej z za chmur w błyszczącym wieńcu zorzy wieczornej! Ty która kładziesz majestatyczne ślady nocy na lazurorowym skłonie nieba, powiedz, czemu spoglądasz na ziemię?
„Gwałtowne wichry dnia uciszają się, wody spokojnie spływają pod stopy nadbrzeżnych skał a wieczorne muszki niesione wartkiemi skrzydłami, napełniają szmerem niebios ciszę.
„Gwiazdo promienna, czego patrzysz na ziemię? Ach, ja widzę, że uśmiechając się, chcesz już zniknąć z widnokręgu; dowidzenia! dowidzenia, milcząca gwiazdo!“. Bracia Melwill umilkli, wszyscy wstawali ze