Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skoro tylko p. Mac-Fyne dowiedział się o przyczynie jaka spowodowała pośpieszny wyjazd rodziny Melwilów z Obanu, natychmiast zjawił się i zobowiązał się urządzić wszystko ku ogólnemu zadowoleniu. Naturalnie że powodowała nim chęć zatrzymania u siebie bogatej rodziny, jak najdłużej. Czego bo życzyła sobie miss Campbell? Ona chciała widzieć horyzont morza. Nic łatwiejszego, jeżeli idzie o to, ażeby oglądać ten horyzont w czasie gdy słońce zachodzi. Tego horyzontu nie widać w Obanie? Bynajmniej! A czy nie wystarczy żeby pojechać na wyspę Kerera? Nie, nie będzie tego dosyć, gdyż wielka wyspa Muli zasłania horyzont: z poza niej widać na wyspie Kerera wązki pas południowo-zachodniej części oceanu Atlantyckiego. Lecz jeżeli schodzić ku morzu po brzegu tej wyspy, to łatwo ztąd dojrzeć wyspę Seil, której część północna połączoną jest ze Szkocyą za pośrednictwem mostu; z tej wyspy otwiera się rozległy widnokrąg morza. Wyspa oddalona od Obanu o jakie 4 czy 5 wiorst a przejażdżka do niej może tylko przyjemność sprawić. Dla potwierdzenia swoich słów, gospodarz hotelu pokazał miss Campbell mapę wiszącą w przedsionku, z której mogła się przekonać, że pan Mac-Fyne mówi prawdę.
Tym sposobem rzecz ułożyła się ku zadowoleniu pana Mac-Fyna i jeszcze większemu ukontentowaniu i uszczęśliwieniu braci Melwilów.
— Prawdę mówiąc, to dziwne, że w Obanie niema otwartego morza, — zauważył Sam.
— Przyroda ma dużo dziwactw — odrzekł na to Seb i rozmowa w tym przedmiocie urwała się.