Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przylądek Ardlamont, skierował się na północ i dostał się nareszcie do zamku Lochgilphead, leżącej przy wejściu do kanału Crinan.
W tem miasteczku pasażerowie „Kolumbii“ musieli przesiąść się na mały parostatek, co uskutecznili w przeciągu kilku minut, przeniósłszy się na parowczyk „Linnet“, który chyżo wpłynął do kanału. Miłośnikom pięknych widoków przejazd przez kanał mógł sprawić prawdziwą rozkosz: parostatek przejeżdżał naprzemian to koło skalistych brzegów, to koło zielonych pagórków, zmieniających się stopniowo w obszerne łąki. Od czasu do czasu statek musiał się zatrzymywać przy upustach, a podczas tych przystanków młode dziewczęta i dzieci z okolicznych wiosek schodziły się, żeby częstować przejezdnych ciepłem mlekiem, gwarząc przytem między sobą w staroceltyckiem narzeczu, którego nawet bardzo wielu anglików nie rozumie.
Po dwóch godzinach jazdy pasażerowie „Linnt‘, znowu musieli się przenieść na inny parowiec. Na ten raz był to duży statek noszący nazwę „Glengarry“. Po paru godzinach „Glengarry“ okrążył przylądek na którym wznosił się starożytny zamek Duntroon-Castel, lecz morski horyzont dotąd nie był widzialny — ku wielkiemu zmartwieniu miss Campbell. Jej zdawało się, że przez cały ten czas podróżuje po Szkocyi — po kraju jezior: dlatego, że ciągle miała przed oczyma to skały, to zielone pagórki, to wysepki zarosłe leszczyną i brzozą. Niecierpliwość jej dochodziła ostatnich granic. Ale oto nareszcie „Glengarry“ objechał wyspę Jura, a przed