Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spotkać wszystko co pieści wzrok: gaje cieniste, przezroczyste strumienie, łąki aksamitne, stawy świecące zwierciadlaną szybą, na których pływały stada dzikich łabędzi. Szczególnie z jednej części parku odsłaniał się widok czarujący: z tego punktu widać było po prawej stronie należącą do hrabiego Argila prześliczną willę, która się przytuliła do półwyspu za wązką zatoką; po lewej stronie tej części parku na pobrzeżu Klajdy leżały rozrzucone domki i kościoły Hellenburga, naprzeciwko zaś samego zamku, po drugiej stronie rzeki widne były port Glasgowski i zwaliska zamków Newark i Greenecku. To wszystko, razem wzięte, przedstawiało obraz bardzo malowniczy a czem wyżej wstępować na wieże zamku, tem horyzont staje się szerszym, a widoki piękniejszemi. Takich wież było na zamku kilka. Sam zamek ze swoimi pozałamywanymi dachami, wystającymi fasadami o oknach bezładnie rozrzuconych, z mnóstwem ostrołukowych wieżyczek, z flagą dumnie powiewającą nad główną wieżą — przedstawiał w sobie wzór anglosaskiej architektury. Na balkoniku głównej wieży pod rozwieszonymi proporcami narodowymi znajdowało się najmilsze panny Campbell schronienie. Zazwyczaj przepędzała tam większa część dnia jużto zajmując się robótką, czytaniem, lub też tak sobie marząc o niebieskich migdałach. Na tej to wieży zbudowała ona sobie jakby wygodne gniazdko, rodzaj obserwatoryum, zasłonięte od deszczu i słońca. Jeżeli młodej dziewczyny nie było na wieży, można było być pewnym że przechadza się po parku sama albo w towarzystwie Bessy lub też ugania się wierzchem po polu pod opieką Pa-