Przejdź do zawartości

Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

topiony w myślach i więcej obawiał się, niż pragnął przybycia tego okrętu.
Tymczasem okręt zbliżył się nieco do wyspy. Z pomocą lunety można było rozpoznać, że był statkiem całkiem odmiennym od tych, jakiemi posługują się zazwyczaj korsarze malajscy na oceanie Spokojnym. To pozwalało wnosić, że obawy inżyniera były nieusprawiedliwione i że obecność tego statku na wodach wyspy żadnem nie grozi niebezpieczeństwem.
Penkroff nie spuszczał zeń oka, zwłaszcza, iż zdawało mu się, że zaczyna omijać wyspę. Przywołany do okna Ayrton potwierdził to mniemanie.
— Cóż zrobimy, gdy noc nadejdzie? — zapytał inżynier. — Czy zapalimy ognie, aby wskazać naszą obecność na wyspie?
Było to nader ważne pytanie, jednak mimo przeczuć swoich, inżynier rozwiązał je twierdząco. Podczas nocy okręt mógł zniknąć z widnokręgu i oddalić się, a czy po jego zniknięciu inny jaki zawita kiedy na wody wyspy Lincolna? Któż mógł przewidzieć, jaka przyszłość czeka kolonistów?
— Tak — odrzekł — masz słuszność, powinniśmy zawiadomić ten okręt, bez względu, jaki on jest, o naszej obecności na wyspie, inaczej moglibyśmy kiedyś gorzko żałować tego zaniedbania.
Postanowiono tedy, że Nab i Penkroff, gdy noc zapadnie, rozniecą zaraz wielki ogień, który musi koniecznie zwrócić uwagę osady. Ale właśnie w chwili, kiedy zamierzali opuścić pałac Granitowy, statek zmienił kierunek i wyraźnie płynął ku wyspie bardzo śpiesznie.
Nab i Penkroff pozostali. Podano lunetę Ayrtonowi, aby przypatrzył się dobrze, czy to Duncan, czy nie. Jacht szkocki był także jak bryg zaopatrzony w żagle, trzeba więc było dopatrzeć, czy między dwoma masztami tego statku wznosił się komin.
Widnokrąg był jasny i pogodny; wkrótce też Ayrton opuścił lunetę, mówiąc:
— To nie Duncan! To nie może być Duncan!
Penkroff wziął lunetę i zaczął znów przyglądać się, poznał, że to jest statek doskonale zbudowany, objętości trzystu do czterystu beczek i, o ile się zdało, odznaczający się niezwykłą szybkością biegu. Ale nie mógł rozróżnić, do jakiego, należał narodu.
— Bandera powiewa na nim — mówił — ale nie mogę rozpoznać barwy.
— Przekonamy się o tem za jakie pół godziny — rzekł reporter. Zresztą widać wyraźnie, że kapitan tego statku ma zamiar przybić do lądu. Jeżeli więc nie dziś, to najdalej jutro zapoznamy się z sobą.
— W każdym razie — odrzekł Penkroff — lepiej wiedzieć zawczasu, z kim mamy do czynienia. Chciałbym bardzo widzieć barwę tego jegomości.
Mówiąc to, wpatrywał się.