Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XLI.


Wspomnienia. — Czy powrócą? — Projekt zwiedzenia brzegów wyspy. — Odjazd 16 kwietnia. — Półwysep Wężowaty. — Widok od morza. — Bazalty brzegu zachodniego. — Słota. — Noc nadchodzi. — Nowy wypadek.


Dwa lata minęły! Przez ten czas koloniści żadnej nie mieli wiadomości ze stron rodzinnych.
Co się działo w kraju rodzinnym? Nieustannie tkwiło w ich myślach wspomnienie ukochanej ojczyzny, szarpanej straszną wojną domową w chwili, gdy ją opuszczali. Czy ta wojna skończyła się nareszcie, jak tego pragnęli, to jest upokorzeniem Południa?
Żaden okręt nie przepłynął, lub przynajmniej nie dojrzeli go z wyspy, co utwierdzało ich w przekonaniu, że wyspa Lincolna była zupełnie nieznana, że żadne statki nigdy nie zdążały w tę stronę, że więc na siebie tylko mogą liczyć i muszą koniecznie obmyśleć sposób wydostania się stąd i powrotu do kraju.
W początkach kwietnia koloniści, zgromadzeni w salonie Granitowego pałacu, rozmawiali o Ameryce, której ujrzeć już prawie nie mieli nadziei; wtem Gedeon zawołał:
— Jeden tylko jedyny mamy środek wydostania się z naszej wyspy: trzebaby zbudować statek takich rozmiarów, aby mógł odbyć kilkusetmilową podróż morską. A przecież nie jest to znów nic niepodobnego; zbudowaliśmy szalupę, możemy zbudować okręt.
— I popłynąć do wysp Pomotu, jak dopłynęliśmy do wyspy Tabor — dodał Harbert.
— Dlaczego nie — odpowiedział Penkroff, który w kwestjach, dotyczących marynarki, miał zawsze głos poważny. — Dlaczego nie, choć nie powiem, aby to było wszystko jedno puścić się w krótką lub długą podróż. Gdyby, naprzykład, burza spotkała nas w drodze do wyspy Tabor, wiedzielibyśmy, że tak z jednej jak z drugiej strony niedaleko mamy do portu; gdy tymczasem tysiąc dwieście mil, to przestrzeń ogromna, a bliżej nie znaleźliśmy nigdzie ziemi.
— Więc nie odważyłbyś się, Penkroffie, na taką wyprawę? — zapytał reporter.
— Odważyłbym się na wszystko w razie potrzeby — odrzekł marynarz — wszakże pan wiesz, że nie cofam się przed niebezpieczeństwem.
— Trzeba pamiętać i o tem — odezwał się Nab że mamy teraz drugiego marynarza.
— Kogo? — zapytał Penkroff.
— Ayrtona.
— Prawda — rzekł Harbert.
— Tak, tylko nie wiemy, czy chciałby popłynąć z nami.
— Trudno o tem wątpić — odpowiedział reporter. — Lękałby się pozostać znów samotnym.