wilizowanych. Zrozumieli to wszyscy i wiedzieli dobrze, że Cyrus Smith postąpiłby tak samo.
— Czy zostawimy mu więzy? — zapytał marynarz.
— Może sam pójdzie, skoro rozwiążemy mu nogi — rzekł Harbert.
— Spróbujmy — rzekł Penkroff.
Rozwiązano więźniowi nogi, lecz ręce jego pozostały silnie związane. Wstał sam i nie okazywał ochoty do ucieczki, rzucał ostre spojrzenia na idących obok, i nic w nim nie zdradzało, że wie o tem, iż jest lub był do nich podobny. Z ust jego wydobywało się syczące świstanie; cała powierzchowność była nacechowana jakąś srogą dzikością, ale nie opierał się wcale.
Reporter radził, aby zaprowadzić nieszczęśliwego do jego mieszkania. Może widok należących do niego przedmiotów uczyni na nim wrażenie; może byłoby dosyć jednego wspomnienia dla oświecenia jego myśli i rozbudzenia uśpionej duszy.
Do chaty było dość blisko, więc też po kilku minutach wszyscy do niej weszli; ale więzień nic nie poznał, i zdawało się, że zupełnie stracił pamięć. Z tak zupełnego zezwierzęcenia trzeba było wnosić, że nieszczęśliwy długo już przebywał na wyspie, i długoletnie osamotnienie doprowadziło go do tego stanu.
Reporter postanowił jeszcze spróbować, czy ogień nie wywrze na nim wrażenia. Istotnie zdawało się, że widok jasnych płomieni zwrócił uwagę nieszczęśliwego, lecz po chwili dziki odsunął się i bezmyślnie spoglądał na płomienie.
Nic już nie pozostawało do czynienia, jak odprowadzić biedaka na statek, gdzie pozostał pod strażą Penkroffa. Harbert i Gedeon wrócili na wysepkę dla zabrania różnych potrzebnych rzeczy. W kilka godzin później wrócili na statek, niosąc broń i narzędzia z chaty, nasiona różne, kilka par trzody chlewnej i kóz.
Więzień, umieszczony w jednym z pokoików pod pomostem, sprawował się cicho, spokojnie, zdawał się być głuchym i niemym. Gdy Penkroff przyniósł mu posiłek, odepchnął od siebie mięso pieczone, od którego odwykł widocznie; gdy zaś marynarz pokazał mu surową dziką kaczkę, rzucił się na nią i pożerał ze zwierzęcą chciwością.
— Sądzisz pan, że otrząśnie się kiedyś z tego? — rzekł Penkroff do Gedeona.
— Kto wie — odpowiedział reporter — może nasze starania i nasze towarzystwo oddziałają na niego zbawiennie, gdyż, o ile się zdaje, samotność uczyniła go takim, a obecnie już nie będzie samotny.
— Zapewne biedak już oddawna pozostaje w tak okropnym stanie — rzekł Harbert.
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/200
Wygląd
Ta strona została przepisana.