Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bardzo to jest pocieszające dla nas, ale niepomyślne dla naszych prawnuków — rzekł marynarz.
— Wynajdą sobie co innego — rzekł Harbert.
— Co też oni mogą wynaleźć? — zapytał marynarz. — Czy nie domyślasz się tego, panie Cyrusie?
— Tylko do pewnego stopnia, mój przyjacielu.
— A więc powiedz nam pan, co oni będą palili zamiast węgla?
— Wodę — odpowiedział Cyrus.
— Jakto! wodę będą palili pod kotłami parowemi, wodą będą ogrzewali wodę?
— Tak, lecz wodą, rozłożoną na jej części składowe — odpowiedział inżynier — a rozłożoną, jak się zdaje, zapomocą elektryczności, która naówczas stanie się silną, potężną i posłuszną woli człowieka. Tak, moi przyjaciele, sądzę, że kiedyś woda będzie służyła za opał, że wodór i tlen, czy to każdy osobno, czy połączone razem, staną się niewyczerpanem źródłem tak silnego ciepła i światła, jakiego nie może wydać węgiel!
— Chciałbym to widzieć — rzekł marynarz.
— Za wcześnie na to przyszedłeś na świat, Penkroffie — odezwał się milczący dotąd Nab.
Rozmowę przerwało głośne szczekanie Topa, który jednocześnie zaczął biegać dokoła otworu studni.
— Dlaczego znowu Top tak szczeka? — zapytał marynarz.
— A Jow tak dziwnie mruczy? — dodał Harbert.
Rzeczywiście orangutang pobiegł także do studni, i co dziwniejsze, tak jedno jak drugie zwierzę zdawało się być więcej zaniepokojone, niż rozgniewane.
— Widocznie — rzekł Gedeon — jakieś zwierzę morskie musi niekiedy przypływać do tej studni.
— Tak — odpowiedział marynarz. — Trudno byłoby to wytłumaczyć inaczej... Cicho, Top — dodał, zwracając się do psa — a ty, Jow, wracaj do swego pokoju!
Zwierzęta zamilkły; Jow poszedł spać, lecz Top pozostał w sali i warczał przez cały wieczór. Czoło inżyniera zasępiło się widocznie. Znowu ta nierozwiązana zagadka!
Zima była lżejsza od poprzedniej, lecz ciągłe wichury i burze czyniły ją bardzo przykrą. Bałwany morskie wstrząsały Kominami i piętrzyły się aż pod ściany Granitowego pałacu, zalewając całe wybrzeże. Chociaż trudno a nawet niebezpiecznie było przebiegać drogi w czasie podobnej burzy, gdy wicher wyrywał i łamał największe drzewa, koloniści odwiedzali co tydzień owczarnię, która dzięki położeniu u stóp góry Franklina, służącej jej za ochronę, niewiele ucierpiała. Natomiast kurnik i gołębnik, znajdujące się na płaszczyźnie Pięknego Widoku, w opłakanym znajdowały się stanie. Wskutek tego