Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do niej nie przypływali czasami mieszkańcy wysp sąsiednich? Na to pytanie trudno było odpowiedzieć. Wprawdzie na pięćdziesiąt mil wkoło nie widać było ziemi, ale pięćdziesiąt mil łatwo można przebyć w wielkich łodziach malajskich lub w polinezyjskich pirogach. Wszystko więc zależało od położenia wyspy, od jej osamotnienia wśród oceanu, lub sąsiedztwa z jakim archipelagiem. Podobna wątpliwość nakazywała im przedsięwziąć pewne środki ostrożności dla zabezpieczenia się na wypadek, gdyby dzicy wylądowali na wyspę.
Poznali już położenie wyspy, posiadali jej plan, skreślony przez reportera, postanowili jeszcze zbadać, jakiemi natura obdarzyła ją minerałami, roślinnością i zwierzętami.
Przed popwrotem[1] do doliny Cyrus Smith odezwał się do towarzyszów poważnym i spokojnym głosem:
— Oto, przyjaciele moi, roztacza się u stóp naszych mały zakątek ziemi, na który rzuciła nas ręka Wszechmocnego. Tu długo a może i na zawsze pozostaniemy, jeżeli nie przyjdzie nam z pomocą statek, przypadkiem zabłąkany na tych wodach... Mówię zabłąkany, gdyż nasza wyspa nie posiada nawet portu, mogącego służyć za przystań dla okrętów, i lękam się bardzo, czy nie leży zdala od dróg, uczęszczanych przez żeglarzy, bo jest zanadto wysunięta na południe dla statków, zwiedzających archipelagi oceanu Spokojnego, zanadto zaś na północ dla udających się do Australji około przylądka Horn. Nie chcę taić przed wami przykrości naszego położenia.
— I masz słuszność, kochany Cyrusie — przerwał mu żywo reporter — wszakże nie jesteśmy dziećmi. My pokładamy w tobie ufność, a ty w każdym razie możesz liczyć na nas. Wszak prawda, towarzysze?
— Chętnie będę spełniał rozkazy pana — odezwał się Harbert, ściskając rękę inżyniera.
— Przez całe życie będę posłusznym i wiernym sługą mego ukochanego pana — zawołał Nab.
— Co do mnie — rzekł marynarz — niech zapomnę swego nazwiska, jeżeli nie będę pracował zawsze ochoczo. Gdybyś pan tylko chciał, panie Smith, zrobilibyśmy z tej wyspy malutką Amerykę. Pobudujemy miasta, porobimy drogi żelazne, pozakładamy telegrafy, a gdy już będzie zupełnie przeistoczona, zagospodarowana, ucywilizowana, podarujemy ją rządowi Unji! Czynię tylko jedno zastrzeżenie.
— Jakie? — zapytał reporter.
— Abyśmy się już nie uważali za rozbitków, lecz za kolonistów, którzy przybyli tu założyć kolonję.
Cyrus Smith uśmiechnął się, i wniosek marynarza przyjęto jednogłośnie. Następnie inżynier podziękował towarzyszom, dodając, że liczy na ich wytrwałość i pomoc Opatrzności.

— A więc w drogę do Kominów! — zawołał Penkroff.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – powrotem.