Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ VII.


Nab nie wrócił. — Uwagi reportera. — Wieczerza. — Zapowiedź trudnej do przebycia nocy. — Straszna burza. — Wychodzą w nocy. — Walka z deszczem i wichrem. — O osiem mil od pierwszego obozowiska.


Gedeon Spilett stał nieruchomy z założonemi rękoma, wlepiając wzrok ku wschodowi, gdzie ponad morzem wielka czarna chmura szybko wznosiła się wgórę. Wiatr był silny przez cały dzień, a ku wieczorowi znacznie się jeszcze oziębiło; wszystko wokoło groźną zapowiadało burzę.
Harbert poszedł do Kominów, a Penkroff zbliżył się do stojącego na wybrzeżu reportera, mówiąc:
— Panie Spilett, ciężka noc nas czeka: wicher i ulewa, dopieroż to petrele radować się będą[1].
Obudzony z zamyślenia reporter zwrócił się do marynarza:
— Jak ci się zdaje, w którem też miejscu łódkę odcięliśmy i pęd wiatru uniósł naszego towarzysza?
— Najdalej o paręset sążni stąd — odrzekł marynarz po chwili namysłu.
— Przypuszczając, że towarzysz nasz utonął, dziwna to jednak, że i pies jego Top także śmierć znalazł, i że morze nie wyrzuciło na brzeg zwłok Cyrusa Smitha, ani też psa jego.
— Nic dziwnego, skoro morze tak było wzburzone; a zresztą może prąd uniósł i rzucił je gdzie dalej.
— Więc jesteś przekonany, że towarzysz nasz utonął?
— Tak.
— A wiesz, iż niepodobnem wydaje mi się, aby Cyrus i Top zginęli tak bez śladu; może jeszcze żyją?
— Chciałbym temu wierzyć — odrzekł marynarz — ale doświadczenie moje nie dozwala mi się łudzić.
To powiedziawszy, Penkroff poszedł do Kominów, gdzie juz[2] Harbert rozniecił ogień, dorzucając suchych gałęzi; wielki płomień, strzelający dogóry, oświetlił najciemniejsze nawet zakątki...
Penkroff zabrał się zaraz do przyrządzenia obiadu, który chciał zrobić nieco posilniejszy, ze względu, że wszyscy byli wyczerpani z sił i potrzebowali pożywniejszego pokarmu. Kuruki zachował na jutro, a oskubał dwa cietrzewie i, wsadziwszy na kij niby rożen, piekł przy mocnym ogniu.

Była już siódma wieczorem, a Nab jeszcze nie wrócił; tak długa nieobecność jego mocno zaniepokoiła pozostałych towarzyszów. Obawiali się, czy nie uległ wypadkowi, lub obłąkany rozpaczą nie odebrał sobie życia. Harbert tylko zupełnie przeciwne wyprowadzał wnioski. On mniemał, że skoro Nab nie wraca, to widać

  1. Są to ptaki morskie, lubujące się w burzach.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – już.