Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/464

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Là (mówił dalej Grant), continuellement en proie à une cruelle indigence, ils ont jeté ce document par 153° de longitude et 37° 11' de latitude. Venez à leur secours, ou ils sont perdus.”
Gdy kapitan, czytając słowa dokumentu, wyspę swoją nazwał Tabor, Paganel zerwał się z miejsca — a gdy dokończył, zawołał:
— Jakto Tabor? Przecież ta wysepka nazywa się Marja Teresa!
— Istotnie, panie Paganel, tak oznaczona jest na mapach angielskich i niemieckich, ale na francuskich widnieje, jako wyspa Tabor.
W tej chwili gwałtowne uderzenie pięścią w kark zgięło Paganela we dwoje. To major zapomniał się do tego stopnia.
— Oto mi geograf! — zawołał przytem z najwyższą pogardą.
Ale Paganel ani odczuł uderzenia, bo czemże ono było w porównaniu z ciosem geograficznym, jaki go dotknął?
Paganel, jak objaśniał Granta, i jak to wiedzieliśmy poprzednio, był coraz bliższy prawdziwego znaczenia wyrazów dokumentu. Zkolei to Patagonja, to Australja, to Nowa Zelandja zdawały mu się być wskazane niemylnie; inne wyrazy, ponadgryzane przez wodę morską, wykładał coraz lepiej — tylko ten jeden wyraz „abor” pomięszał mu szyki. Ani mu na myśl nie przyszło, że to ma być „Tabor”. I rzeczywiście trudno było wpaść na ten wyraz, skoro mapy angielskie, które miał pod ręką, nazywały ową wyspę Marja Teresa.
— A jednak nie powinienem był zapomnieć o tej podwójnej nazwie — wołał geograf, chwytając się za głowę. — To błąd nie do darowania, zapomnienie niegodne sekretarza Towarzystwa Geograficznego! Jestem zhańbiony!
— Ależ panie Paganel — rzekła na to lady Helena — miarkuj swą boleść!
— Nie pani, nie! Jestem osioł!
— Ale osioł uczony — zauważył major, chcąc pocieszyć strapionego.
Skończył się bankiet improwizowany. Henryk Grant uporządkował swój domek, pozostawiając w nim wszystkie ruchomości, żeby winowajca, którego miano tu wysadzić, odziedziczył mienie po uczciwym człowieku.
Powrócono na okręt. Glenarvan chciał odjechać jeszcze tego samego dnia, kazał więc zaraz przewieźć na ląd kwatermistrza. Przyprowadzony na pokład, Ayrton spotkał się oko w oko z Henrykiem Grantem.
— To ja jestem — rzekł kapitan.
— Widzę — odparł Ayrton, nie okazując najmniejszego zadziwienia — i cieszę się, żeś zdrów, kapitanie.