Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/459

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LXIX.

WYSPA TABOR.


Nie umiera się z radości, skoro i ojciec, i dzieci przyszli do siebie pierwej, nim dostali się na okręt. Któż opisze scenę powitania? Nie starczyłoby słów nato. Załoga płakała, widząc te trzy istoty, tonące w niemym uścisku.
Henryk Grant, stanąwszy na pokładzie, ukląkł; pobożny Szkot chciał, stąpiwszy na statek, będący dla niego niejako ziemią ojczystą, najpierw podziękować Bogu za oswobodzenie.
Zwrócił się potem ku lady Helenie, lordowi Glenarvanowi i reszcie towarzystwa, dziękując im głosem złamanym ze wzruszenia. W kilku słowach, w czasie przeprawy z wyspy na jacht, dzieci powiadomiły go o całej historji Duncana.
Jakżeż niezmierny dług zaciągnął on względem tej szlachetnej kobiety i jej towarzyszów! Czyż wszyscy, począwszy od Glenarvana aż do ostatniego majtka, nie narażali się i nie cierpieli dla niego? Kapitan Grant wynurzył uczucie wdzięczności, przepełniające jego serce, z taką prostotą i godnością; jego męskie rysy jaśniały wzruszeniem tak czystem i łagodnem, że wszyscy czuli się dostatecznie wynagrodzeni za trudy przebyte, Nawet obojętny zwykle major nie był w stanie powstrzymać cisnących mu się do oczu łez. Poczciwy Paganel płakał, jak dziecko, nie myśląc wcale ukrywać się z tem, że płacze.
Henryk Grant przypatrywał się ciągle córce; wydawała mu się, piękną, prześliczną! Mówił jej to i powtarzał głośno, biorąc na świadka lady Helenę, jakgdyby się chciał tym sposobem zabezpieczyć przeciw złudzeniom miłości ojcowskiej. To znów zwracał się do syna:
— Jakże on urósł a toż to już mężczyzna całą gębą — wołał uszczęśliwiony, nie szczędząc tysiąca pocałunków, zachowanych dla drogich istot przez dwa lata oddalenia od nich.
Robert przedstawiał mu kolejno swoich przyjaciół i umiał urozmaicać te rekomendacje, choć o każdym jedno i to samo miał do powiedzenia, mianowicie że każdy oddzielnie i wszyscy razem byli jak najlepsi dla obojga sierot. Gdy przyszła kolej na Johna, młody dowódca okrętu rumienił się, jak młoda panienka, i drżącym głosem odpowiadał ojcu Marji.
Lady Helena opowiadała kapitanowi takie szczegóły z podróży, że był dumny z córki i z syna. Dowiedział się o rycerskich czynach młodego bohatera i jakim sposobem chłopiec spłacił część długu ojcowskiego lordowi Glenarvanowi. John Mangles opowiadał mu znów o Marji w taki sposób, że Henryk Grant, uprzedzony już kilku słowami lady Heleny, włożywszy rękę córki w dzielną dłoń młodego kapitana, zwrócił się do lorda i lady Glenarvan ze słowami:
— Pobłogosławcie ze mną naszym dzieciom.