wody, na której burze huczą odgłosem, nie ustępującym łoskotowi fal morskich.
Cała ta kotlina wre, jak niezmierny kocioł, zawieszony nad podziemnemi płomieniami. Ziemia drży pod wpływem wewnętrznego ognia, gorące błoto przeciska się mnóstwem szpar. Skorupa ziemi rozpada się z gwałtownym trzaskiem, jak zanadto wyrośnięte ciasto — i niewątpliwie całą tę przestrzeń pochłonęłoby rozżarzone ognisko, gdyby uwięzione gazy nie znalazły sobie w odległości dwunastu mil ujścia przez kratery Tongariro.
Od północy, ponad pagórkami ziejącemi ogniem, wulkan ukazywał się przystrojony dymem i płomieniami, jak piórami. Tongariro zdaje się należeć do systemu gór dosyć zawikłanego. Poza nią góra Ruapahou, oddzielnie stojąca na równinie, wznosi na dziewięć tysięcy stóp swoje czoło, ginące w obłokach. Żaden śmiertelnik nie stanął jeszcze nogą na jej niedostępnym szczycie, ni oko ludzkie nie zmierzyło głębi krateru, gdy tymczasem trzy razy w przeciągu dwudziestu lat Bidwill i Dyson, a świeżo Hochstetter, zmierzyli dostępniejsze szczyty Tongariro.
Wulkany te mają swoje legendy i przy każdej innej okoliczności Paganel nie omieszkałby zapoznać z niemi swoich towarzyszów. Opowiedziałby im ów spór o kobietę, jaki wiodły z sobą Tongariro i Taranaki, wówczas jeszcze jego sąsiad i przyjaciel. Tongariro, gorączka, jak wszystkie wulkany, uniósł się do tego stopnia, że uderzył Taranaki. Ten, pobity i upokorzony, uciekł doliną Whangenui, w drodze zgubił odłamy gór i doszedł nad brzeg morza, gdzie wznosi się samotnie pod imieniem góry Mont-Egmont.
Paganel nie był wcale usposobiony do opowiadania, ani jego przyjaciele do słuchania. Milcząc, przyglądali się północno-wschodniemu brzegowi jeziora Taupo, dokąd ich wiodła zwodnicza fatalność. Osada misjonarska, założona przez wielebnego Grace w Pukawie, na zachodnich brzegach jeziora, już nie istniała. Duchownego tego usunęła wojna daleko od głównego ogniska powstania. Więźniowie byli na łasce Maorysów, chciwych odwetu, i właśnie w tej dzikiej części wyspy, do której nie dotarło chrześcijaństwo.
Kai-Kumu, opuszczając wody Waikato, przepłynął małą przystań, stanowiącą początek rzeki, opłynął śpiczasty przylądek i przybił do wschodniej płaszczyzny jeziora w miejscu, gdzie pierwsze fale omywają podnóżek góry Monga, trzystasążniowego olbrzyma. Stamtąd ciągnęły się pola, okryte bujnem „phormium”, rodzajem drogocennego lnu Nowej Zelandji, nazywanego „harakeke” przez krajowców. Każda część tej rośliny jest użyteczna. Kwiat dostarcza doskonałego miodu; łodyga kleistej substancji, zastępującej wosk lub krochmal; liść, pożyteczniejszy jeszcze, daje się używać na różne potrzeby: świeży służy za papier, wysuszony staje się wyborną hubką; z pociętego robią się sznury, liny i sieci; rozdrobniony i zmiędlony przerabia się
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/391
Wygląd
Ta strona została przepisana.