Stojąc w zatoce Wysp, kapitan Marion miał zamiar zmienić omasztowanie okrętu Castries, bardzo uszkodzone w ostatnich burzach. Czynił więc poszukiwania i znalazł dnia 23-go maja pyszny las cedrowy o dwie mile od brzegu i wprost zatoki, która tylko o milę odległa była od okrętów. Urządził więc posterunek, w którym dwie trzecie osady pracowało siekierami nad ścinaniem drzew i tworzyło drogę ku zatoce. Obrano jeszcze dwa inne miejsca: jedno na małej wysepce Motou-Aro, wśród portu, i tam przeprowadzono tych z członków wyprawy, którzy zachorowali, oraz kowali i bednarzy ze statków, drugie zaś na wielkiej wyspie, nad brzegiem oceanu, o półtorej mili od okrętów. Tam założono punkt komunikacyjny z cieślami. Na każdem z tych stanowisk silni i chętni krajowcy pomagali marynarzom w pracy.
W każdym razie kapitan Marion nie zaniedbał pewnych ostrożności. Nigdy dzicy zbrojni nie wstępowali na pokład, a gdy szalupy udawały się ku brzegom, to dobrze uzbrojone. Ale tak oficerowie, jak
i sam Marion, dali się uwieść postępowaniem krajowców, — i rozbrojono czółna. Kapitan Crozet namawiał Mariona, żeby cofnął ten rozkaz, ale go nie przekonał.
Nowo-Zelandczycy zdwoili wówczas usłużność swą i poświęcenie; ich naczelnicy żyli z oficerami zupełnie poufale; Takouri nieraz sprowadzał swego syna na okręt i pozwalał mu sypiać w kajutach. Dnia 8-go czerwca, przy uroczystych odwiedzinach wyspy, obwołano
kapitana Mariona „wielkim naczelnikiem” całego kraju, a na znak godności ozdobiono jego włosy cżterema białemi piórami.
Tak upłynęły trzydzieści trzy dni od chwili przybycia okrętów do zatoki. Roboty około masztów postępowały. Wodę do picia brano w Motou-Aro. Kapitan Crozet osobiście dyrygował cieślami i była wszelka nadzieja, że przedsięwzięcie szczęśliwie będzie doprowadzone do skutku.
Dnia 12-go czerwca, o drugiej godzinie, łódź dowódcy przygotowana była do połowu ryb u stóp wsi Takouri. Wsiadł na nią Marion z dwoma oficerami, jednym ochotnikiem, dozorcą broni okrętowej i dwunastu majtkami. Takouri i pięciu innych naczelników należeli
także do wyprawy. Nic nie przepowiadało okropnej katastrofy, której miało ulec szesnastu Europejczyków na siedemnastu znajdujących się na łodzi. Odpłynęła, skierowała się do lądu i wkrótce nie można jej już było dojrzeć z obu okrętów.
Wieczorem kapitan Marion nie powrócił na okręt; nikt się tem nie niepokoił. Przypuszczano, że chciał odwiedzić warsztaty, gdzie pracowano około masztów, i tam noc spędzić zamierzył. Nazajutrz z rana szalupa okrętu Castries popłynęła po zapas wody w Motou-
Aro. Wróciła bez żadnej przygody.
O dziewiątej majtek, stojący na straży na okręcie Mascarin, zobaczył człowieka prawie zupełnie wycieńczonego, płynącego ku okrę-
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/343
Wygląd
Ta strona została przepisana.