Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dalej, nic bowiem nie zdradzało obecności człowieka: ptaki spokojnie siedziały na gałązkach niskich drzew, a kangury szczypały młode pączki bez najmniejszej trwogi.
— Czyście nic nie widzieli i nie słyszeli przez całą tę godzinę? — zapytał Glenarvan majtków.
— Nic — odpowiedział Wilson. — Złoczyńcy musieli się oddalić, przynajmniej na znaczną odległość.
— Widać, że nie czują się na siłach do atakowania nas — dodał Mulrady. — Ben Joyce będzie chciał zapewne powiększyć swą bandę przez namówienie do niej włóczęgów, snujących się u podnóża Alp.
— To być może — odrzekł Glenarvan. — Te łotry stchórzyły widocznie. Wiedzą, że jesteśmy uzbrojeni i dobrze uzbrojeni. A może czekają nadejścia nocy dla ponowienia napadu; przed wieczorem trzeba będzie podwoić czujność. Ach, gdybyśmy mogli wybrnąć z tej błotnistej płaszczyzny i puścić się w drogę ku wybrzeżu! Ale wezbrane wody rzeczne tamują nam przejście. Na wagę złota kupiłbym prom, mogący nas przenieść na drugą stronę rzeki.
— Dlaczego Wasza Dostojność nie rozkaże nam zbudować tego promu? Drzewa przecież nie brak — powiedział Wilson.
— Nie, Wilsonie — odpowiedział Glenarvan. — Ta Snowy to nie rzeka, lecz potok nie do przebycia.
W tej chwili nadeszli John Mangles, major i Paganel, którzy chodzili badać rzekę. Wskutek ostatnich deszczów woda znowu przybrała i jeszcze się podniosła o jedną stopę wyżej nad swój stan normalny. Prąd jej był rwący, jak na rzekach amerykańskich. Ani myśleć było o puszczeniu się na taką pieniącą się i gwałtowną rzekę. John Mangles oświadczył stanowczo, że przeprawa jest niemożliwa.
— Ale — mówił dalej — nie można tu pozostać bez przedsięwzięcia czegoś. Cośmy zrobić chcieli przed wykryciem zdrady Ayrtona, teraz tem bardziej uczynić wypada.
— O czem mówisz, Johnie? — spytał Glenarvan.
— Mówię, że pomoc jest obecnie dla nas niezbędna, a ponieważ nie można iść do zatoki Twofold, to trzeba udać się do Melbourne. Mamy jeszcze jednego konia, niech mi go Wasza Dostojność wziąć pozwoli, pojadę do Melbourne.
— Ależ to przedsięwzięcie bardzo niebezpieczne — rzekł lord Glenarvan. — Nie mówiąc już o trudnościach takiej dwustomilowej podróży przez kraj nieznany, ręczę, że na wszystkich drogach spotkać się można ze wspólnikami Ayrtona.

— Wiem o tem, milordzie, ale wiem także, iż w podobnem położeniu dłużej pozostać nie możemy. Ben Jovce[1] prosił tylko o tydzień czasu na sprowadzenie załogi Duncana; ja będę się starał za sześć dni wrócić na brzegi Snowy. Jaka przeto jest wola Waszej Dostojności?

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Joyce.