Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bądź co bądź jednak trudno było odmówić im pod pewnym względem zręczności i inteligencji.
— No, majorze — rzekła lady Helena — teraz przynajmniej zgodzisz się już zapewne, że Australijczycy nie są małpami?
— Czy dlatego, że tak dobrze naśladują inne zwierzęta? — zapytał Mac Nabbs. — To właśnie utwierdza tylko moje przekonanie.
— Żart, to jeszcze nie odpowiedź — odparła lady Helena. — Pragnę, majorze, abyś zmienił swoje przekonanie.
— A więc dobrze, albo raczej nie! Australijczycy nie są małpami, lecz małpy są Australijczykami.
— Cóż znowu!
— A wiesz, co murzyni utrzymują o tej interesującej rasie orangutangów?
— Nie wiem — odpowiedziała lady Helena.
— Oto utrzymują — odpowiedział major — że małpy to tacy sami, jak oni, ludzie czarni, tylko że złośliwsi. „Ja wolę nie mówić, byle nic pracować”, mawiał pewien murzyn, z zazdrością patrzący na

to, że jego pan żywił dobrze orangutanga, nic nie robiącego.




XLIII.

HODOWCY BYDŁA MILJONERZY.


— Przebywszy spokojnie noc pod 146° 15' długości, podróżni puścili się w dalszą drogę, 6-go stycznia, o siódmej godzinie z rana, idąc wciąż na wschód, a ślady ich kroków tworzyły wciąż linję ściśle prostą. Dwa razy trafiali na ślady hodowców bydła, dążących na północ, i wówczas ślady ich pomieszałyby się z innemi i byłyby trudne do rozeznania, gdyby koń lorda Glenarvana nie zostawiał na gruncie odcisku podków z Black-point, tak łatwo dającego się rozeznać po dwu listkach koniczyny.
Płaszczyznę miejscami przerzynały otoczone bukszpanowemi krzewami strumienie kręte, które woda czasowo tylko, a nie stale zapełniała. Wypływały one ze stoków „Buffalos Ranges”, łańcucha średnich gór, których linja malownicza rysowała się na widnokręgu.
Tam właśnie postanowiono obozować tego wieczora. Ayrton popędzał woły, zmęczone już pod koniec dnia trzydziesto-pięciomilową podróżą. Namiot rozbito pod wielkiemi drzewami i za nadejściem nocy wieczerzano naprędce; po trudach całodziennych każdy więcej myślał o śnie, niż o jedzeniu.
Paganel, na którego przypadał dyżur, nie kładł się wcale, lecz z karabinem na ramieniu pilnował obozu, chodząc wielkiemi krokami dla odpędzenia snu.