Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pełniające jej serce, i uprzedzając jej chęcie, spytał dawnego kwatermistrza Britannji, czy uszedł z rąk takich, jak ci, dzikich krajowców.
— Tak jest, kapitanie — odpowiedział Ayrton. — Wszystkie te pokolenia są do siebie podobne. Tylko, że tu widzicie państwo małą gromadkę tej hołoty, gdy tymczasem na brzegach rzeki Darling przebywają pokolenia bardzo liczne, będące pod rozkazami wodzów, których władza jest bardzo groźna i niebezpieczna.
— Ale cóż robić może Europejczyk pomiędzy tymi dzikimi? — pytał dalej John.
— To, co i ja robiłem — odrzekł Ayrton. — Poluje lub łowi ryby wraz z nimi, bierze udział w ich walkach i, jak to już powiedziałem, traktowany jest wedle usług, jakie oddaje. A jeśli jest człowiekiem zręcznym i odważnym, zajmuje ważne w pokoleniu stanowisko.
— Ale zawsze jest niewolnikiem — rzekła Marja Grant.
— I wciąż go pilnują tak, że nigdy ani na krok sam się oddalić nie może.
— A jednak tyś zdołał uciec, Ayrtonie — rzucił major, wtrącając się do rozmowy.
— Tak jest, panie Mac Nabbs, dzięki walce pokolenia, w którem przebywałem, z ludnością sąsiednią. Udało mi się, Bogu dzięki, i nie żałuję tego; ale gdyby mi przyszło jeszcze raz to uczynić, to wolałbym wieczną niewolę, aniżeli męki i niepokój, jakie wycierpiałem, przebywając pustynię. Niech Bóg zachowa kapitana Granta od próbowania podobnego środka ocalenia.
— Tak jest - odrzekł John — powinniśmy pragnąć, miss Marjo, aby ojciec pani był trzymany wśród pokolenia krajowców, choćby tylko dlatego, że łatwiej możemy trafić na jego ślady, aniżeli gdyby błądził po lasach tego lądu.
— Pan więc zawsze ma nadzieję? — spytało dziewczę.
— Mam nadzieję, miss Marjo, że przy Bożej pomocy widzieć panią będę kiedyś szczęśliwą!
Oczy dziewczęcia, zaszłe łzami, wymownie podziękowały młodemu kapitanowi.
W czasie tej rozmowy wszczął się; śród dzikich ruch niezwykły. Zaczęli ogromnie krzyczeć, biegać na wszystkie strony, chwytali za broń i zdawali się być czegoś bardzo zagniewani.
Glenarvan nie mógł pojąć, co to znaczy. Dopiero major, zwróciwszy się do Ayrtona, rzekł: — Ponieważ tak długo przebywałeś pomiędzy Australijczykami, to i mowę ich zrozumiesz zapewne.
— Być może — odpowiedział kwatermistrz — ale nie ręczę, bo u nich tyle narzeczy, ile pokoleń. Jednakże, o ile mi się zdaje, to ci dzicy chcą przez wdzięczność pokazać Waszej Dostojności, jak u nich walczą.