Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wschód szukać śladów kapitana Harry Granta? Jakie jest twoje zdanie, majorze?
— Zanim coś powiem, radbym wiedzieć, co Ayrton myśli o tem.
Tak zagadniony kwatermistrz spojrzał na lorda Glenarvan.
— Sądzę — rzekł nareszcie — że ponieważ jesteśmy o dwieście mil (angielskich) od Melbourne, to niebezpieczeństwo, jeśli istnieje, tak samo zagrażać nam może na drodze południowej, jak i na wschodniej. Oba te trakty mało są uczęszczane. Zresztą nie przypuszczam, aby trzydziestu złoczyńców mogło przestraszać ośmiu dobrze uzbrojonych ludzi, to też, w braku lepszej rady, szedłbym naprzód tą samą, co dotąd, drogą.
— Dobrze mówisz, Ayrtonie — rzekł Paganel. — Idąc naprzód, możemy trafić na ślady kapitana Granta; wracając na południe, prawdopodobnie oddalimy się od nich. Jestem więc tego samego co i ty zdania i kpię sobie z tych zbiegów w Perth, których zapewne nie obawia się żaden odważny człowiek.
Propozycję niezmieniania podróży oddano pod głosowanie i przyjęto ją jednogłośnie.
— Jeszcze jedną zrobię uwagę, milordzie — rzekł Ayrton w chwili, gdy się już rozejść mieli.
— Mów, Ayrtonie!
— Czy nie dobrze byłoby posłać na okręt rozkaz, aby się nie oddalał od brzegów?
— A to na co? — spytał John Mangles. — Gdy przybędziemy do zatoki Twofold, dość będzie czasu posłać taki rozkaz. Gdyby zaś jaki nieprzewidziany wypadek zmusił nas powrócić do Melbourne, moglibyśmy żałować, że niema tam Duncana. Zresztą, uszkodzenia jego dotąd nie muszą być jeszcze naprawione. Z tych przeto wszystkich powodów sądziłbym, że lepiej może zaczekać.
— Niech i tak będzie — odpowiedział Ayrton bez dalszych nalegań.
Nazajutrz grono pudróżnych, dobrze uzbrojunych i gotowych na wszelki wypadek, opuściło Seymour. W pół godziny potem wóz znowu wjeżdżał w las eukaliptusów, położony w stronie wschodniej. Glenarvan wolałby jechać czystem polem; płaszczyzna zawsze jest

bezpieczniejsza; mniej bowiem aniżeli las sprzyja zasadzkom wszelkiego rodzaju. Ale nie było wyboru i musiano posuwać się wśród jednostajnej gęstwiny drzew. Cały dzień jechano wzdłuż północnej granicy hrabstwa Anglesey; wieczorem dopiero podróżni przekroczyli setny czterdziesty szósty południk i rozłożyli się obozem na krańcu okręgu Murray.