nie pomagali i zajęli się najpierw przytłumieniem ognia, z nadzwyczajną szerzącego się gwałtownością. Kilka trupów, trudnych do rozeznania, leżało z boków płonącego stosu, lecz trudno było nawet myśleć o wydobyciu kogokolwiek z płomieni. Ogień szybko dokonał dzieła zniszczenia. Nie wiedziano, jaka była liczba podróżnych w pociągu, a dziesięciu ich tylko żywych pozostało w ostatnim wagonie. Zarząd kolei wysłał umyślną lokomotywę, aby ich przywiozła do Castelmaine.
Lord Glenarvan, przedstawiwszy się głównemu naczelnikowi osady, rozmawiał z nim i z oficerem policji. Ten ostatni był to mężczyzna wysoki i chudy, o niesłychanie zimnej krwi, który jeśli nawet
miał kawałek serca w piersi, to nie okazywał tego na swej martwej, posągowej twarzy. Wobec całej okropności nieszczęścia stał on, jak matematyk przed zagadnieniem, które ma rozwiązać i wynaleźć niewiadomą. Gdy więc Glenarvan zawołał: — Ach, cóż za okropne nieszczęście!” — oficer policji odrzekł całkiem spokojnie:
— Są jeszcze rzeczy okropniejsze, milordzie.
— Okropniejsze! — krzyknął Glenarvan. — A cóż może być okropniejszego od nieszczęścia?
— Zbrodnia! — brzmiała zimna odpowiedź.
Glenarvan, nie zastanawiając się nad niewłaściwością wyrażenia, zwrócił ku panu Mitchellowi wzrok pytający.
— Tak jest, milordzie — odpowiedział naczelnik — śledztwo doprowadziło nas do przekonania, że cały ten wypadek jest wynikiem zbrodni. Ostatni wagon pakunkowy zrabowano; pozostałych w nim przy życiu podróżnych napadła banda, złożona z pięciu lub sześciu złoczyńców. Most naumyślnie był otwarty, nie przez niedbalstwo; a gdy jeszcze dodamy zniknięcie dozorcy mostowego, to trzeba wnosić, że i ten nędznik należał do zbrodni.
Oficer policji potrząsnął głową, słuchając mowy swego zwierzchnika.
— Jakto, nie podzielasz mego zdania? — zapytał pan Mitchell.
— Przynajmniej w tem, co się tyczy wspólnictwa zbrodni.
— A jednakże trzeba przypuszczać wspólnictwo, gdyby zbrodnię należało przypisać krajowcom, koczującym po wybrzeżach Murrayu. Bez pomocy dozorcy, dzicy nie potrafiliby otworzyć mostu, nie znając jego mechanizmu.
— Prawda — odrzekł oficer policji.
— Dalej — mówił pan Mitchell — jeden z przewoźników zeznał, że przepływał statkiem swoim pod Camden-Bridge o godzinie dziesiątej minut czterdzieści wieczorem i że potem most dokładnie był
zamknięty.
— Wszystko to dobrze.
— Tak więc wspólnictwo dozorcy zdaje się być jasne.
Oficer policji wciąż głową potrząsał na znak zaprzeczenia.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/248
Wygląd
Ta strona została przepisana.