— Dlaczego zadziwiająca, panie Paganel — spytał lord Glenarvan.
— Dlaczego, dlaczego? Och! ja wiem, że dla was, coście przyzwyczajeni do kolonizowania waszych odległych posiadłości, dla was, co macie telegrafy elektryczne i wystawy powszechne w Nowej Zelandji, wszystko wydaje się bardzo proste! Ale mnie, Francuza, rzeczy takie uderzają, bo nie zgadzają się z mojemi o Australji pojęciami.
— Bo wy myślicie o przeszłości, a nie o teraźniejszości — rzekł John Mangles.
— To prawda — odpowiedział Paganel — ależ lokomotywy, turkocące wśród pustyni; kłęby dymu i pary, wijące się wśród mimoz; kazuary, uciekające przed pociągiem pośpiesznym; dzicy, zdążający o naznaczonej godzinie na pociąg, mający ich przewieźć z Melbourne do Kyneton, Castelmaine, Sandburst lub Echuca, to wszystko zadziwić może każdego człowieka, prócz Anglika i Amerykanina. Z waszemi kolejami żelaznemi ulatuje i ginie poezja pustyń.
— Mniejsza o poezję, skoro jest postęp — odpowiedział major.
Silny świst przerwał rozmowę. Podróżni o milę angielską zaledwie byli oddaleni od kolei żelaznej. Lokomotywa, jadąca wolno od południa, zatrzymała się właśnie w punkcie przecięcia się toru kolejowego z drogą, po której wóz postępował. Droga żelazna, jak to powiedział Paganel, łączyła stolicę Wiktorji z największą australijską rzeką Murray, którą odkrył Stuart w 1828 roku. Bierze ona początek w Alpach australijskich, zabiera po drodze Lachlan i Darling,
osłania całą północną granicę prowincji Wiktorji i pod Adelajdą wpada do zatoki Eucounter. Przerzyna ona kraje bogate, urodzajne, obfitujące w bydło, hodowane tam z powodu łatwej komunikacji z Melbournem zapomocą kolei.
Droga ta otwarta już była podówczas na przestrzeni stu pięćdziesięciu mil między Melbourne i Sandhurst. Dalszą jej budowę prowadzono na przestrzeni siedmdziesięciu mil aż do Echuca, stolicy kolonji Riverine, tegoż samego roku założonej nad brzegami Murrayu.
Trzydziesty siódmy równoleżnik przerzynał drogę żelazną o kilka mil powyżej Castelmaine, to jest właśnie przy Canden-Bridge, moście rzuconym na Lutton, jednej z licznych rzek wpadających do
Murrayu.
Ku temu to właśnie punktowi Ayrton kierował swój wóz, przed którym jadący konno podróżni galopem pędzili do mostu Camden, gdzie ich ciągnęła ciekawość.
Ogromny tłum cisnął się ku mostowi kolejowemu. Mieszkańcy stacyj pobliskich, opuszczając swe domy, pasterze, porzucając trzody, stawali przy drodze. Słychać było ze wszystkich stron powtarzane krzyki:
— Pociąg! pociąg!
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/246
Wygląd
Ta strona została przepisana.