Gdy nadszedł wieczór, Szkoci rozstali się z Irlandczykami. Ayrton wraz z rodziną Paddy O'Moore'a powrócił do kolonji. Konie i wozy miały być gotowe z rana; odjazd naznaczono na ósmą godzinę.
Lady Helena i Marja Grant poczyniły ostatnie przygotowania, krótkie, a przynajmniej nie tak drobiazgowe, jak Jakób Paganel. Uczony geograf większą część nocy spędził na odśrubowywaniu, przecieraniu i wśrubowywaniu napowrót szkieł swojej lunety. To też nazajutrz spał jeszcze, gdy major gromkim głosem go zbudził.
John Mangles zajął się przeniesieniem do kolonji wszystkich pakunków. Na podróżnych czekało czółno, mające ich przewieźć na ląd. Kapitan wydał ostatnie rozporządzenia Tomaszowi Austinowi. Zalecił mu przedewszystkiem, aby w Melbourne oczekiwał na rozkazy lorda Glenarvan, i wypełnił je ściśle, nie wdając się w żadne rozumowania.
Stary marynarz zapewnił, że można liczyć na niego, i w imieniu całej osady złożył Jego Dostojności życzenia pomyślnej wyprawy. Czółno odbiło od jachtu, a w powietrzu rozległo się przeciągłe hurra!
W dziesięć minut potem podróżni stali już na brzegu, po kwadransie marszem przybyli do kolonji irlandzkiej.
Wszystko czekało gotowe. Lady Helena bardzo była zadowolona ze swego powozu i z jego zaprzęgu. Wyglądało to bardzo patrjarchalnie. Ayrton z biczem w ręku siadł na koźle i oczekiwał rozkazów nowego swego zwierzchnika.
— Cóżto za pyszny pojazd — mówił Paganel — niech się schowają wszystkie dyliżanse! Trupa linoskoków nie podróżowałaby lepiej. Dom, przenoszący się z miejsca na miejsce, zatrzymujący się, gdzie potrzeba! I czegóż tu więcej żądać można? Sarmaci przed wiekami to już zrozumieli i nie podróżowali inaczej.
— Panie Paganel — mówiła lady Helena — spodziewam się, że będę miała przyjemność przyjmowania pana w moich salonach.
— Ależ pani — odrzekł z galanterją uczony — będzie to dla mnie zaszczyt prawdziwy! Czy pani już oznaczyła dzień w tygodniu?
— Będę zawsze w domu dla przyjaciół — odpowiedziała z uśmiechem lady Helena — a pan jesteś...
— Najbardziej oddanym ze wszystkich! — dokończył Paganel z galanterją.
Tę wymianę grzeczności przerwało przybycie siedmiu osiodłanych koni, które przyprowadził jeden z synów Paddy O'Moore'a. Glenarvan w kilku słowach porozumiał się z Irlandczykiem o cenę dostarczonych przedmiotów i obsypał zacnego kolonistę podziękowaniami, które mu niemniej od gwinei były przyjemne.
Dano znak do odjazdu. Lady Helena i miss Grant zajęły miejsca w wyznaczonym sobie przedziale. Ayrton siadł na kożle, Ol-
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/222
Wygląd
Ta strona została przepisana.