Przejdź do zawartości

Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zobaczyli nas, zobaczyli! — wołał Glenarvan. — To armata Duncana!
I w kilka sekund potem głuchy, przeciągły huk konał na wybrzeżu. Duncan, podsyciwszy ogień pod maszyną, skierował się ku brzegowi.
Wkrótce przez lunetę ujrzano szalupę, odłączającą się od jachtu.
— Lady Helena nie będzie mogła tu przypłynąć — rzekł Tomasz Austin — morze zbyt jest wzburzone.
— Tem bardziej też John Mangles — dodał Mac Nabbs — nie może on w takiej chwili opuszczać swego okrętu.
— Moja siostra! moja siostra! — wołał Robert, wyciągając rękę ku szybko sunącemu jachtowi.
— Ach, jakżebym pragnął być już na pokładzie — rzekł Glenarvan.
— Cierpliwości, Edwardzie! Będziesz, ale nie prędzej, jak za parę godzin — mówił major ze zwykłym spokojem.
Parę godzin! Istotnie, szalupa sześciowiosłowa nie mogła przepłynąć drogi z okrętu do wybrzeża i zpowrotem prędzej, niż w ciągu dwu godzin. Glenarvan podszedł więc do Thalcave'a, który, z założonemi nakrzyż rękami, mając przy sobie wiernego swego rumaka, patrzał spokojnie na wzburzoną powierzchnię fali.
Glenarvan pochwycił go za rękę i, wskazując na jacht:
— Jedź z nami — rzekł.
Indjanin potrząsł zlekka głową.
— Jedź, przyjacielu! — powtórzył lord.
— Nie — odpowiedział Thalcave łagodnie. — Tu jest mój Thauka — a tam... pampa! — dodał, obejmując namiętnym gestem rozległą przestrzeń płaszczyzny.
Glenarvan zrozumiał, że Indjanin nie zechce nigdy opuścić łąk, na których bielały kości jego ojców. Znał on religijną cześć i przywiązanie tych dzieci pustyni do kraju rodzinnego. Uścisnął tedy rękę Patagończyka i nie nalegał dłużej; nie nalegał także, gdy Indjanin, z uśmiechem sobie właściwym, odmówił przyjęcia zapłaty za swe usługi, mówiąc:
— Dla przyjaźni!
Glenarvan, wzruszony, nie mógł nic odpowiedzieć; chciał jednak przynajmniej zostawić zacnemu Indjaninowi pamiątkę jakąś, przypominającą mu przyjaciół Europejczyków; lecz nie miał nic takiego: broń swą i konia utracił w powodzi, a towarzysze jego także nie byli bogatsi. W kłopocie był niemałym, jak wynagrodzić bezinteresowność poczciwego przewodnika, gdy nagle przyszła mu myśl. Wydobył z pugilaresu kosztowny medaljon, w którym był cudowny portret, arcydzieło Lawrence'a, i podał go Indjaninowi, mówiąc:
— To moja żona.