Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dy, rzeki, rzeczułki, stawy, źródła, a nawet karafki z wodą. Widmo to, jak zmora, ścigało go we śnie.
Nazajutrz o szóstej z rana już konie Thalcave'a, Glenarvana i Roberta czekały osiodłane; napojono je resztką wody, którą biedne stworzenia połknęły z chciwością, jakkolwiek wcale nie była świeża, ani smaczna. Trzej jeźdzcy wskoczyli na siodła.
— Do zobaczenia! — zawołali major, Austin, Wilson i Mulrady.
— A starajcie się nie wracać — dorzucił Paganel.
Wkrótce potem Glenarvan, Robert i Patagończyk, nie bez pewnego wzruszenia i żalu, stracili z oczu oddzialik, powierzony przezorności i zręczności uczonego geografa.
„Desertio de las Salinas”, przez które obecnie przejeżdżali, była to rozległa płaszczyzna gliniasta, pokryta wynędzniałemi krzewinami wysokości dziesięciu, stóp, niewielkiemi mimozami, które Indjanie zowią „curra-mammel” — i pewną krzewiastą rośliną (jume) obfitującą w sodę. Tu i owdzie słońce odbijało się jaskrawo w dużych płytach soli, zdaleka wyglądających, jak ogromne bryły lodu: nadawało to pustyni charakter bardzo oryginalny.
Inny całkiem widok przedstawiały góry Ventana o ośmdziesiąt mil dalej na południe, to jest w punkcie, do którego może podróżni byliby zmuszeni dojść, gdyby się przekonali, że rzeka Guamini wyschła. Kraj ten, zwiedzany w 1835 r. przez kapitana Fitz-Roya, dowodzącego wówczas wyprawą fregaty „Beagle”, nadzwyczaj jest żyzny; znajdują się tam najlepsze na całem terytorjum Indjan pastwiska. Północno-zachodnia pochyłość gór pokryta jest bujną trawą i roślinami drogocennemi: pomiędzy innemi znajduje się tam „algarrobo”, rodzaj świętojańskiego drzewa, którego owoc ususzony i utarty służy do robienia chleba, przez Indjan dosyć lubionego: „quebracho białe”, o gałęziach długich i giętkich, zwieszonych, jak u brzozy europejskiej; „quebracho czerwone”, o drzewie niezniszczalnem; „nandubay”, drzewo zapalające się z wielką łatwością i będące powodem częstych pożarów; „viraro”, którego kwiaty fiołkowe układają się stożkowato; wreszcie „timbo”, którego wielka korona strzela do 80 stóp wgórę, dając pod swemi konarami całemu stadu bydła schronienie przed skwarem słonecznym.
Argentyńczycy pokilkakroć już próbowali rozkolonizować tę bogatą krainę, ale im zawsze przeszkadzała nieprzyjaźń Indjan.
Łatwo można było wnosić, że z grzbietu tych gór spływają rzeki bardzo obfite, dostarczające wody potrzebnej do utrzymania takiej urodzajności; i rzeczywiście znajdowały się one, ale w odległości stu trzydziestu co najmniej mil na południe. Thalcave zatem miał słuszność, że dążył najpierw do Guamini, która nietylko, że znajdowała się najbliżej, ale ponadto nie zwracała podróżnych z ich drogi. Konie galopowały z ochotą, jakby przeczuwając, dokąd zdążają. Thauka szczególniej zdawał się być niezmordowany: jak ptak