Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W mgnieniu oka rozebrano Roberta i obmyto mu twarz zimną wodą. Poruszył się, otworzył oczy, powiódł wzrokiem po obecnych i słabym, zaledwie dosłyszalnym głosem wyszeptał!...
— Ah! to ty milordzie... mój ojcze!...

Glenarvan nie mógł odpowiedzieć; wzruszenie głos mu w piersi zatamowało — ukląkł i w milczeniu łzami oblewał to dziecię tak cudownie ocalone.




XIV.[1]

HISZPAŃSZCZYZNA JAKÓBA PAGANELA.


Zaledwie jedno niezmierne niebezpieczeństwo minęło Roberta, a już groziło mu drugie, mianowicie śmierci od uścisków, każdy bowiem z tych dzielnych ludzi uważał sobie za obowiązek uścisnąć chłopca, nie zważając, że jest mocno jeszcze osłabiony. Widocznie jednak takie uściski nie są szkodliwe, skoro Robert od nich nie umarł. Przeciwnie.
Teraz dopiero pomyślano o tym, który ocalił chłopca — i, oczywiście, nie kto inny, tylko major pierwszy jął się oglądać dokoła. W odległości pięćdziesięciu kroków od rzeki, człowiek bardzo wyniosłej postawy, jak posąg nieruchomy, stał u wejścia na górę. U nóg jego leżała długa strzelba. Człowiek ten, który się tak nagle ukazał, miał szerokie barki i długie włosy, związane sznurkiem skórzanym. Mierzył przeszło sześć stóp wysokości; twarz jego bronzowa czerwoną była pomiędzy oczami i ustami, czarną przy spodniej powiece, a białą na czole. Ubrany w strój, jaki noszą Patagończycy pograniczni, krajowiec ten miał prócz tego pyszny płaszcz, ozdobiony różowemi arabeskami, wyrobiony ze spodów, szyjek i z nóg guanaki, zeszytych ścięgnami. Pod tym płaszczem, wełną nazewnątrz obróconym, widniała bluza ze skóry lisiej, ściągnięta w pasie. U pasa wisiał woreczek z farbami, służącemi do malowania twarzy; trzewiki, zrobione ze skóry wołowej, przywiązane były, do nóg regularnie krzyżującemi się rzemykami.
Na poważnej i pięknej twarzy tego Patagończyka malowała się inteligencja, pomimo szpecącego ją malowidła. Widząc go tak stojącego w postawie nieruchomej, można go było wziąć za posąg, uosabiający zimną krew.

Spostrzegłszy go, major wskazał Glenarvanowi, który zaraz pobiegł ku niemu. Patagończyk zrobił dwa kroki naprzód. Lord Edward pochwycił jego dłoń i szczerze uścisnął w swojej. W spojrzeniu lorda, w ożywieniu twarzy, w całej jego postaci taki się malował wyraz wdzięczności, że krajowiec nie mógł się mylić pod tym względem.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – XV.