Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jedna po drugiej wszystkie wyniosłości i zwolna cały wschodni stok Andów pogrążał się w ciemnościach nocy. Zachodnie boki góry kąpały się jeszcze w świetle, jakie na nie rzucały ostatnie odbłyski kryjącego się słońca. Północ przedstawiała niewyraźne, połamane linje, jakby naszkicowane ręką niewprawnego rysownika. Oko widza tonęło w czemś niewyraźnem. Od strony południowej, przeciwnie — widok był coraz wspanialszy w miarę zapadającego zmroku: wzrok z przyjemnością padał na dziką dolinę Torbido i obejmował Antuco, którego krater w odległości dwu mil wyrzucał słupy płomieni. Wulkan ryczał jak potwór ogromny, podobny do apokaliptycznego Lewjatana, oddychającego gęstemi kłębami dymu. Góry, otaczające go, zdawały się zalane ogniem; grad rozpalonych kamieni, obłok czerwonawej pary i potoki lawy, razem połączone, tworzyły słup ognisty. Ogromny blask, rosnący co chwila, olśniewające rzucał światło, a słońce tymczasem niknęło z przeciwnej strony, jak gwiazda gasnąca w cieniach horyzontu.
Paganel i Glenarvan długo się wpatrywali w tę wspaniałą walkę ognia ze światłem niebieskiem; improwizowani drwale zamienili się w artystów; dopiero mniej poetyczny Wilson przypomniał im rzeczywistość. Drzewa nie było nigdzie, to prawda, ale zato mech suchy obficie pokrywał skały; zebrano go dość znaczną ilość, a następnie nazbierano rośliny zwanej „Ilaretta”, której korzeń pali się doskonale. Nieoceniony ten materjał palny przyniesiono do chaty i rozsypano na ognisku. Powietrze bardzo rozrzedzone nie posiadało dość tlenu do podsycenia i utrzymania ognia — jak przynajmniej objaśnił major, tłumacząc, czemu ogień gasł co chwila.
— Zato — dodał major — woda do zagotowania się nie potrzebuje tutaj tego samego co w nizinach gorąca; można tu mieć wrzątek przy mniej, niż dziewięćdziesięciu stopniach[1].
Mac Nabbs nie mylił się, gdyż rzeczywiście termometr, zanurzony w wodzie, gdy ta wrzeć poczęła, wskazywał ośmdziesiąt siedm stopni. Każdy z rozkoszą wypił trochę gorącej kawy, mięsa jednak mieli bardzo skąpo.
— Przyznam się wam, kochani koledzy — zawołał Paganel — że nie gniewałbym się, gdybym miał w tej chwili zrazik pieczeni z lamy. Zwierzę to może zastąpić wołu i barana, ale radbym się przekonać, czy także pod względem pożywności.
— Jakto — zawołał major — nie jesteś zadowolony z naszej wieczerzy, uczony Paganelu?

— I owszem, waleczny majorze; jednakże wyznam, że półmisek zwierzyny byłby pożądany.

  1. Na każde 324 metry wysokości potrzeba jest mniej o jeden, blisko stopień ciepła do zagotowania wody. W niniejszym opisie obliczano na termometr Celsjusza, którego 100 = 72. (P. T.).