Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ruchliwość nieznajomego stanowiła dziwną sprzeczność z marmurową nieruchomością majora; kręcił się wokoło Mac-Nabbsa, patrzył na majora, zapytywał go wzrokiem, a ten ani myślał dowiedzieć się, skąd przybywa nieznajomy, dokąd jedzie, i co robi na pokładzie Duncana.
Gdy zagadkowy człowiek spostrzegł, że wszystkie jego usiłowania rozbijają się o lodowatą obojętność, pochwycił swą lunetę, która, rozsunięta całkowicie, miała cztery stopy długości, i w pozycji słupa drogowego wymierzył ją tam, gdzie niebo z wodą schodzą się na jednym horyzoncie. Po pięciu minutach badania opuścił rozsuniętą lunetę, postawił ją na podłodze i sam oparł się na niej, jak na lasce; tymczasem luneta pod ciężarem ręki zsunęła się nagle, a pasażer, pozbawiony podpory, o mało że nie upadł na pokład.
Każdy inny na miejscu majora byłby się przynajmniej uśmiechnął — Mac-Nabbs jednak ani się zmarszczył. Wtedy nieznajomy, zniecierpliwiony już widać, zawołał akcentem, po którym można było poznać cudzoziemca:
— Hej! Steward!
Czekał chwilę, lecz nikt nie nadchodził.
Steward! — krzyknął silniejszym głosem.
Jan Olbinett przechodził właśnie do kuchni i zdziwił się mocno, że go woła ten długi, a całkiem nieznany człowiek.
— Co to jest za figura? Czyby jaki przyjaciel lorda Glenarvan? To być nie może. — Zbliżył się jednak do nieznajomego.
— Czy pan jest stewardem? — zapytał go nieznajomy.
— Tak jest, panie — odpowiedział Olbinett — ale nie mam zaszczytu...
— Jestem pasażerem z kajuty numer szósty.
— Numer szósty? — powtórzył steward.
— Tak jest. A nazywasz się?...
— Olbinett.
— Otóż, mój panie Olbinett — rzekł pasażer z kajuty Nr. 6 — trzebaby pomyśleć o śniadaniu, i to co prędzej. Już od trzydziestu sześciu godzin nic nie jadłem, albo raczej spałem przez trzydzieści sześć godzin bez przerwy, co nareszcie łatwo wybaczyć człowiekowi, który jednym tchem przypędził z Paryża do Glasgowa. O której godzinie, jeśli łaska, podają tu śniadanie?
— O dziewiątej — machinalnie odpowiedział Olbinett.
Nieznajomy chciał spojrzeć na zegarek, ale czynność ta zabrała mu niemało czasu, gdyż znalazł zegarek dopiero w jakiejś tam dziewiątej czy dziesiątej kieszeni.
— Do licha! — zawołał — jeszcze niema ósmej. A więc, kochany Olbinett, daj mi tymczasem biszkopt i szklankę sherry, bo umieram z głodu i pragnienia.