Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/538

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nautilus uniósł się zwolna ku powierzchni morza; kształty Mściciela zacierały się coraz bardziej dla oka, i wkrótce lekkie kołysanie się było znakiem, żeśmy już zupełnie na powierzchnię wypłynęli.
W tej chwili dał się słyszeć głuchy odgłos. Spojrzałem na kapitana — ani się ruszył.
— Kapitanie! — zawołałem.
Nie odpowiedział mi ani słówka.
Opuściłem go więc i wyszedłem na wierzch statku; Conseil i Kanadyjczyk już tam byli.
— Co to za łoskot? — zapytałem.
Spojrzałem w kierunku spostrzeżonego poprzednio statku. Zbliżył się już do Nautilusa, a widać było że wzmacniał swoją parę. Sześć mil jeszcze oddzielało go od nas.
— To huk działa — odpowiedział Ned-Land.
— Co to jest za okręt?
— Z układu żagli i wysokości masztów — odpowiedział Kanadyjczyk — na pewno wnoszę, że to okręt wojenny. Ah! żeby też uderzył na nas, i zatopił jeśli trzeba będzie, tego przeklętego Nautilusa.
— Co on zrobi Nautilusowi! — odrzekłem — przecież nie pójdzie go gonić pud powierzchnię fal! Czy ma do niego strzelać na dno morza?
Kanadyjczyk zmarszczył brwi, przymrużył oczy, i zaostrzywszy w ten sposób bystry swój wzrok, patrzał czas jakiś na okręt.
— Nie mogę rozpoznać do jakiego kraju ten statek należy; nie wywiesił swego pawilonu. Ale zaręczam że to jest statek wojenny, bo widzę długi pas ognia przy głównym maszcie.