Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/527

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Yorku lub Św. Laurentego, zniknęła. Biedny Ned zrozpaczony, oddał się jak kapitan Nemo zupełnej samotności. Conseil i ja, nie rozłączaliśmy się ani na chwilę.
Powiedziałem już, że Nautilus odsunął się na wschód. Powinienem był ściślej powiedzieć: na północo-wschód. Przez kilka dni błąkał się to na powierzchni, to pod falami — wśród ustawicznej mgły, tak strasznej żeglarzom. Mgły owe pochodzą głównie z tajania lodów, co utrzymuje niezmierną wilgoć w atmosferze. Ileżto statków zginęło na tych przestworach, chcąc rozpoznać niepewne ognie na brzegu! Ilu nieszczęść przyczyną stały się te mgły nieprzejrzane! Ileż to rozbić o skały, o które roztrząsających się łoskot bałwanów, tłumi szum wichru! Ile okrętów wpadło na siebie, pomimo owych przybrzeżnych ogni, ostrzegających świstawek i dzwonów na trwogę!
To też dno tych mórz przedstawiało obraz pola walki, na którem spoczywali wszyscy zwyciężeni przez ocean: jedni starzy już zamuleni, drudzy młodzi i odbijający światło naszej latarni w swoich żelaznych okuciach i miedzianych spodach. Pomiędzy niemi, ileżto statków do szczętu przepadłych z całą załogą swoją i tłumami wychodźców, w owych niebezpiecznych miejscach, tak smutnie zapisanych w statystyce: przylądku Race, wyspie Św. Pawła, cieśninie Belle-Ilie, ujściu Św. Laurentego. A ileżto ofiar, od kilku lat dostarczyły tym żałobnym kronikom drogi Royal-Mail, Inmann, Montreal! Solway, Isis, Paramatta, Hungarian, Kanadyjczyk, Anglo-Saxon, Humboldt, Stany Zjednoczone — osiadłe na mieliźnie; Artic, Lyończyk — rozbite jeden o drugi; Przezydent, Pacyfik, City of Glasgow