Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/508

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mógłbym je skopijować w skróceniu na szybie. Zresztą posuwaliśmy się z umiarkowaną szybkością.
Nagle Nautilus stanął. Raptowne uderzenie wstrząsnęło całym jego szkieletem.
— Czyśmy osiedli na dnie — zapytałem.
— W każdym razie — odrzekł Kanadyjczyk — podnieśliśmy się już, bo czuję kołysanie.
Nautilus w istocie kołysał się, lecz nie posuwał. Ramiona jego śruby nie biły o fale. Po chwili, wszedł kapitan Nemo z swym porucznikiem.
Nie widziałem go już od dawnego czasu. Wydawał się bardzo ponurym. Nie mówiąc nic do nas, nie widząc nas może, poszedł do szyby i powiedział porucznikowi parę wyrazów.
Ten wyszedł. Wkrótce zamknęły się klapy; sufit zajaśniał. Zbliżyłem się do kapitana.
— Ciekawa kolekcya mątw — rzekłem swobodnym tonem amatora, stojącego przed szklanną ścianą jakiego akwaryum.
— W istocie, panie naturalisto — odparł; — zaraz też weźmiemy się z niemi w zapasy.
Spojrzałem na kapitana, sądziłem żem go niedobrze usłyszał.
— W zapasy? — powtórzyłem.
— Tak panie. Śruba stanęła. Myślę że rogowe szczęki jednej z tych kałamarznic uwięzły w ramionach śruby, co nam przeszkadza płynąć.
— I cóż pan zamierzasz zrobić!
— Wznieść się na powierzchnię wody, i wymordować to całe robactwo.
— Nie łatwe przedsięwzięcie.