Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

było widzieć jego grzbiet czarniawy, wznoszący się i kryjący na przemian, o jakie pięć mil od Nautilusa.
— Ach! — zawołał Ned-Land — gdybym był teraz na pokładzie jakiego statku wielorybiego! Dopieroż miałbym rozkosz! Ogromny to jakiś egzemplarz! patrzcie państwo jak potężne biją z jego otworów strumienie wody. Niech djabli porwą, że człowiek siedzi tu jak przykuty na tym kawałku blachy!
— Widzę żeś jeszcze nie zapomniał twoich dawnych nawykmień, przyjacielu!
— Alboż może który wielorybnik zapomnieć swego zawodu? Czy się kiedykolwiek znudzą wzruszenia jakich się przy polowaniu na wieloryby doznaje?
— Pewnieś nigdy nie polował na tych wodach?
— Nigdy, panie profesorze; tylko na morzach północnych, tak w cieśninie Beringa jak i w cieśninie Davisa.
— Zatem nie znasz się jeszcze z wielorybami australskiemi. Tamte północne nie odważyłyby się przejść przez gorące wody równika.
— Co też pan mówi, panie profesorze! — rzekł Kanadyjczyk z niedowierzaniem.
— Mówię co i jak jest.
— A to dopiero! a przecież ja sam, nie dawniej jak półtrzecia roku temu, schwytałem blisko Grenlandyi wieloryba mającego jeszcze w sobie oszczep jednego z wielorybników z cieśniny Beringa. Pytam się pana czy to być mogło, aby wieloryb uderzony oszcepem na zachodzie Ameryki, dostał się na wschodnią jej stronę, jeśli nie przepłynął około przylądka Horn, lub przylądka Dobrej Nadziei, a więc nie przebył równika?