Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Inne z powierzchnią szorstką i czarną, stare, liczące dziesięć lat i więcej, miały do piętnastu centymetrów szerokości.
Kapitan Nemo wskazał mi ręką na tu obfite nagromadzenie perliczek, i zaraz poznałem, że ta kopalnia była prawdziwie niewyczerpaną, gdyż siła twórcza przyrody o wiele przewyższa niweczący instynkt człowieka. Ned-Land wierny temu instynktowi zniszczenia, skwapliwie zapełniał najpiękniejszemi mięczakami siatkę którą miał u pasa. Grube skorupiaki stojąc na wysokich łapach, niby machiny wojenne, z posępnych swych krętych kryjówek patrzyły na nas nieruchomemi oczyma, a pod nogami naszemi pełzały myryany, krwawniki i pierścieńce, niepomiernie wyciągające swoje różki i macki.
W tej chwili otworzyła się przed nami obszerna jaskinia, wydrążona w malowniczej gromadzie skał ubarwionych najpiękniejszą florą podmorską. Zrazu jaskinia wydała mi się najzupełniej ciemna. Zdawało się, że promienie słoneczne stopniowo w niej gasły. Słabe jej przezrocze było już tylko zatopionem światłem.
Kapitan Nemo wszedł do jaskini, a my za nim. Oczy moje wkrótce przyzwyczaiły się do tego mroku. Przypatrywałem się kapryśnym zagięciom sklepienia, które się wspierało na słupach naturalnych, szeroko osadzonych na granitowej podstawie, niby ciężkie kolumny architektury toskańskiej. Dlaczego nasz niepojęty przewodnik zaprowadził nas w głąb tej katakumby podmorskiej? Niebawem miałem się o tem dowiedzieć.