Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sztucznym; gwałtowna przezorność, z jaką, kapitan wytrącił mi z rąk lunetę gdym rozpatrywał widnokrąg, i wreszcie śmiertelna rana która otrzymał jeden z jego ludzi, przy niewytłomaczonem starciu Nautilusa wszystko to wprowadzało mnie na nowe domysły. Nie! kapitan Nemo nie poprzestawał na uciekaniu od ludzi! Jego straszny przyrząd posługiwał nie samym tylko jego instynktom wolności — ale może jeszcze interesom jakieś nieznanej, okropnej zemsty.
Wszelako, nic nie jest dla mnie oczywistem; w ciemnościach owych dostrzegam zaledwie blade światełka, i muszę poprzestać na pisaniu, że tak powiem, za dyktandem wypadków.
Zresztą, nic nas nie wiąże z kapitanem Nemo. Wie on, że uciec z Nautilusa niepodobna. Nie jesteśmy nawet więźniami na słowo. Nie krępuje nas żadne zobowiązanie honorowe. Jesteśmy jeńcami, więźniami, których przez grzeczność nazywają gośćmi. Jednakże Ned-Land nie zrzekł się nadziei odzyskania wolności. Pewnem jest, że skorzysta z pierwszej okazyi, jaką mu los nastręczy. Prawdopodobnie i ja tak samo uczynię. A przecież nie bez żalu wyniosę część tajemnic Nautilusa, które wspaniałomyślność kapitana przeniknąć mi pozwoliła! Bo nareszcie mamże nienawidzieć, czy też podziwiać tego człowieka? Jestże on ofiarą lub też katem? A przytem, jeśli mam otwarcie wyznać, nim opuszczę go na zawsze, radbym dokończyć tej około świta podróży podmorskiej, której początki są tak wspaniałe. Chciałbym zbadać cały szereg cudów nagromadzonych pod morzami kuli ziemskiej. Chciałbym widzieć to, czego jeszcze żaden człowiek nie widział, choćby tę nienasyconą żądzę wiedzy,